
W latach 80. w moim rodzinnym Bieczu młodzież młodsza miała w zwyczaju delikatnie wkurzać miejscowych sprzedawców. Pamiętam, jak raz wczesną jesienią siedzieliśmy na rynku: co chwila któryś z nas udawał się do pobliskiego sklepu spożywczego „Dwójka” i bardzo uprzejmym tonem prosił o jeden dekagram sera, który młoda, nieśmiała, początkująca ekspedientka posłusznie kroiła. Aż wrócił kolega i smętnym tonem obwieścił, że ubaw…