Ewolucja, a nie rewolucja
Udostępnij artykuł
Z Beatą Jantoń, która właśnie przejęła stery Domu Jantoń, winnicy założonej przez jej ojca Jacka Jantonia, rozmawiamy o pozycji kobiet w polskim winiarstwie, perspektywach rozwoju branży i planach Domu Jantoń na najbliższe lata.
Dom Jantoń to obecnie bez wątpienia winnica znana i lubiana. Jak to się wszystko zaczęło?
Zaczęło się w 2013 roku. Mój ojciec, Jacek Jantoń, założył małą, przydomową winnicę, która składała się z kilkunastu rzędów winorośli. Po to, aby tworzyć wino na potrzeby własne, dla znajomych i rodziny. Tak powstało pierwsze wino z winnicy Dom Jantoń. Obecnie winnica to dobrze prosperujący biznes, którym mam przyjemność kierować.
A jak się zaczęła pani przygoda z winem? Bo swoich planów raczej z nim pani nie wiązała?
Od dziecka chciałam zostać lekarzem. Na trzy miesiące przed maturą uznałam, że to chyba jednak nie dla mnie. Wtedy, szukając alternatywy, zdecydowałam się na biotechnologię. Nieśmiało łączyłam ten kierunek studiów z winnicą, która w tym czasie powoli się rozwijała. Nie bez wpływu było to, że wychowywałam się w rodzinie winiarskiej, wśród przedsiębiorców z branży alkoholowej. Przez trzy lata na biotechnologii nabrałam pewności, że chcę się zająć winem profesjonalnie. Zaczęłam myśleć o studiach enologicznych za granicą, dlatego że w tym czasie jeszcze nie było możliwości studiowania tego kierunku w Polsce. Wybrałam studia magisterskie we Francji – enologię na uniwersytecie w Bordeaux oraz zarządzanie winnicą i winiarnią na uczelni typowo rolniczej, jaką jest Bordeaux SupAgro.
Wiemy również o pani przygotowaniu gastronomicznym. Ukończyła pani renomowaną szkołę Le Cordon Bleu Paris. Skąd ten pomysł?
Zawsze, podróżując po świecie, uwielbiałam poznawać kulturę przez smaki i potrawy. Uważam, że ten intensywny roczny program kulinarny stanowi idealne dopełnienie moich studiów winiarskich, bo dał mi nie tylko wiedzę na temat gotowania, ale pozwolił również poznać historię kuchni czy zasady łączenia smaków. Po uzyskaniu dyplomu odbyłam roczny staż w paryskiej restauracji, który dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, że wybrałam dla siebie dobrą drogę, że winiarstwo to mój świat. Bo wtedy jeszcze rozważałam, żeby zająć się profesjonalnie kuchnią. Gastronomia zdecydowanie ma swój czar, ale bliżej mi jednak do wina niż kuchni. Niemniej wiedza kulinarna, którą zdobyłam w Paryżu przydaje mi się w prowadzeniu Domu Jantoń, w końcu wino z jedzeniem przenika się na wielu płaszczyznach. Bo o ile, moim zdaniem, jedzenie bez wina ma rację bytu, o tyle wino bez jedzenia już nie bardzo.
Jakie rady miałaby pani dla osób, które chcą się dobrze wykształcić w winiarstwie?
W momencie, kiedy zaczynałam edukację winiarską, w Polsce nie było studiów enologicznych. Wiem, że teraz to się zmienia. I jestem pewna, że warto skończyć studia kierunkowe, czy to w kraju, czy za granicą. Ważne jest też, żeby spędzić trochę czasu w winnicy, doświadczyć na własnej skórze, jak wygląda ta praca. Dobrze uświadomić sobie, że to ciężka robota, której daleko do romantycznych przechadzek wśród krzewów z kieliszkiem wina w promieniach zachodzącego słońca. Owszem, takie piękne momenty też są, ale winnica to przede wszystkim żmudna, fizyczna praca. Ja takiej pracy spróbowałam i wiedziałam, czego się spodziewać.
Dom Jantoń to praktyczny przykład sukcesji. To bez wątpienia temat wrażliwy, w wielu firmach wręcz skazany na porażkę. Jak to wygląda u państwa? Jak przebiega taka codzienna praktyka sukcesji?
Jesteśmy w trakcie przejmowania przeze mnie obowiązków związanych z prowadzeniem winnicy. Dla nas to jest dość naturalny proces, bo tata, który zaczynał prowadzić winnicę, od momentu rozpoczęcia przeze mnie studiów winiarskich, miał w głowie przekazanie mi sterów. Była to w pewien sposób sukcesja zaprogramowana, natomiast z opcją zmiany planów, gdyby się okazało, że nie wrócę do kraju i do Wymysłowa Francuskiego. Bo taka opcja też istniała.
Czy przejęcie winnicy było dla pani dużym wyzwaniem?
Mimo że całą filozofię winnicy stworzył tata, to ja zawsze byłam zaangażowana w jej sprawy. Nawet mieszkając za granicą miałam świadomość sytuacji na miejscu. Wszystkie ważniejsze decyzje były podejmowane z moim udziałem. Tak przykładowo było z decyzją o tym, że nastawiamy się na produkcję win musujących. Obecnie to główny nurt naszej działalności, któremu się nie sprzeciwiam, i który chcę utrzymywać. Nie jestem rewolucjonistką. Wolę skupić się na nowych kwestiach, udoskonaleniach i realizacji planu rozwoju. Do tej pory cała sukcesja odbywa się płynnie, udaje się osiągnąć konsensus i prowadzić dialog. To chyba dobrze wróży całemu procesowi.
Czy nastawienie się na produkcję win musujących to był dobry krok?
Zdecydowanie tak. Cały czas chcemy się rozwijać w tym kierunku. Wina spokojne to tylko dodatek, w naszej skali, około 20% całej produkcji. Moim zdaniem musiaki to przyszłość Polski Centralnej. Biorąc pod uwagę trendy i tendencje na rynku oraz fakt, że my, Polacy, już jesteśmy dobrzy w tej kategorii, uważam, że mamy szansę być konkurencyjni w skali międzynarodowej.
Obserwujemy w Polsce tendencję odchodzenia od hybryd w kierunku winorośli szlachetnej? Jak sytuacja wygląda u państwa?
Na pewno nie będzie tak, że wyrwiemy wszystkie krzaki i nasadzimy Vitis vinifery. Zostanie z nami np. seyval blanc, którego nie chcę ruszać, bo wina z niego są naszą dumą. Dosadzamy natomiast odmiany szampańskie, chardonnay i pinot noir. Ale też souvigner gris, co jest dla nas swego rodzaju eksperymentem. Chcemy poobserwować te nowe szczepy i przekonać się, jak możemy je wyzyskać. Tutaj również wszystko odbywa się zgodnie z zasadą „ewolucja, a nie rewolucja”. Nie jestem rewolucjonistką, ale też nie uznaję ociągania się.
Które wino z Domu Jantoń jest pani ulubionym?
Zdecydowanie Brut Natur. Musujące i wytrawne.
Jakie wina z zagranicy pije pani najchętniej?
Jeżeli musiałabym wskazać jedno jedyne, ostatnie w moim życiu wino, byłoby to zdecydowanie czerwone, wytrawne z regionu i w stylu Bordeaux. To zdecydowanie mój styl i mimo że uwielbiam poznawać nowe style i smaki, to temu winu pozostaję wierna.
Dom Jantoń to także cydry. Czy umieszczenie ich w ofercie winnicy było pani pomysłem?
To zdecydowanie pomysł wspólny, rodzinny. Chcieliśmy spróbować, ale jestem bardzo zadowolona, że ten cydr powstał. Z założenia miał być musujący, miał za zadanie przedłużyć linię i gamę win. Powstał z myślą o tym, żeby mógł konkurować z winami musującymi w stylu prosecco. Nie miał być odnoszony ani do cydrów masowych, ani rzemieślniczych, ale właśnie do win musujących. Lubię nazywać nasz cydr winem z jabłek i uważam, że jest idealny jako aperitif, dodatek do koktajli, dostępny w bardziej przystępnej cenie niż wino, ale równie atrakcyjny.
Jakie są największe wyzwania dla polskiego winiarstwa?
Wyzwaniem jest na pewno dobre umiejscowienie swojej firmy na rynku, stworzenie spójnego konceptu biznesowego. Przyszłościowo to również myślenie o tym, że za jakiś czas polskie wino przestanie być nowinką. Ludzie w tym momencie kupują polskie wina z ciekawości, chęci spróbowania. Natomiast przyjdzie taka chwila, że wino polskie stanie się jednym z wielu win na sklepowych półkach, a o zakupie będą decydować jakość i cena. Wtedy polskie wina mogą przegrać, chociażby ceną. I ważne jest, żeby wiedzieć, jak odnaleźć się w tej sytuacji. Czy zacząć dostosowywać cenę, czy może budować markę, która pozwoli tę cenę obronić? A może warto rozwijać enoturystykę? Strategii jest wiele, natomiast teraz mamy zdecydowanie dobry czas, żeby wszystko przemyśleć.
Jaka jest państwa strategia?
Z pewnością nie stawiamy i nie planujemy stawiać na enoturystykę. To działanie zamierzone – do winnicy wpuszczamy tylko zaproszonych przez siebie gości. Z pewnością chcemy pozostać butikową, rodzinną winiarnią, która będzie słynąć z wysokiej jakości win.
A ekspansja zagraniczna?
Zdecydowanie to jeden z naszych pomysłów biznesowych i sprzedażowych. Natomiast to proces dość powolny, który w chwili obecnej nie jest priorytetowy. Ale tak, chcemy być obecni za granicą. Choć sprzedaż tam ma być tylko niedużym procentem naszej całej sprzedaży. W tym momencie pojawiamy się na targach międzynarodowych, wchodzimy we współpracę z zagranicznymi dystrybutorami – małymi krokami, ale bardzo konsekwentnie.
Istnieje przeświadczenie, że branża winiarska jest zdominowana przez mężczyzn. Czy ma pani wrażenie, że musi się pani przedzierać ze swoimi pomysłami? Czuje pani presję?
Zdecydowanie świat winiarzy jest męskim światem, o czym przekonałam się już na studiach. Ale też nigdy nie miałam problemu, żeby pracować z mężczyznami. Nie mam poczucia, że jestem gorsza, nie mam też kompleksów. Są momenty, kiedy czuję, że komuś nie odpowiada to, że jestem kobietą i do tego całkiem młodą. Czasem muszę udowadniać swoją wiedzę i kompetencje. Ale wtedy zaciskam zęby i idę do przodu. Cieszy mnie, że coraz więcej kobiet wchodzi w winiarski świat. Uważam, że możemy wiele do niego wnieść.
Gdzie pani widzi siebie za 10 lat?
Widzę siebie w Domu Jantoń. Choć nie upieram się, bo życie zawsze mnie prowadziło i nie wiadomo, co jeszcze na mnie czeka. W tym momencie chciałabym rozwinąć markę Dom Jantoń i wierzę w to, że polskie wino i winiarstwo ma szansę zaistnieć w świecie. Życzę sobie, żeby mieć swoje miejsce i pozycję w tym świecie.
BEATA JANTOŃ
Właścicielka rodzinnej winnicy i winiarni Dom Jantoń. Jedna z nielicznych osób w Polsce, która ukończyła studia enologiczne za granicą, we Francji, i jedyna, która połączyła to z dyplomem paryskiej szkoły kulinarnej Le Cordon Bleu. Wino i jedzenie to jej dwie, przenikające się nawzajem pasje.