
Winnica Płochockich – u progu zmian?
Udostępnij artykuł
Hasło „Płochoccy” to w krajobrazie polskiego winiarstwa jednocześnie marka, legenda i gwarancja solidności. Jedna z najdłużej działających na naszym rynku winnic i trzecia w kolejności, która może poszczycić się oficjalnym zezwoleniem na komercyjną produkcję i sprzedaż własnych win. Jej historia trwa już prawie 20 lat (jubileusz w przyszłym roku!) i, jak się dowiadujemy, ster nad rodzinną firmą powoli zaczyna przechodzić w ręce młodego pokolenia. Na jakość produkowanych u Płochockich win nie ma to jednak żadnego (negatywnego) wpływu.
O tym wszystkim – i nie tylko – mogliśmy dowiedzieć się 13 marca, przy okazji tradycyjnej już, czwartkowej degustacji polskich win, organizowanej przez Jacka Kulzę, sommeliera poznańskiej restauracji Concordia Taste i niestrudzonego promotora krajowego winiarstwa. Tym razem bohaterem spotkania była właśnie Winnica Płochockich – obejmująca obecnie 7,5 ha powierzchni i reprezentowana nie, jak zwykle przy takich okazjach, przez założycieli, Barbarę i Marcina Płochockich, a przez ich syna Piotra. To właśnie on stać ma się stopniowo główną twarzą przedsiębiorstwa, choć oczywiście nadal będzie się ono znajdować pod wspólnym zarządem całej rodziny.
W ramach czwartkowego spotkania zaprezentowanych zostało łącznie 8 win (biel, czerwień i pomarańcz), wyprodukowanych z gron zarówno hybrydowych, jak i szlachetnej Vitis vinifery. Miarą rozwoju polskiego winiarstwa, czego mogliśmy doświadczyć podczas trybuszonowych paneli degustacyjnych jest to, że wina hybrydowe w coraz mniejszym stopniu ujawniają te elementy swej tożsamości, które do niedawna decydowały o ich niezbyt pozytywnym wizerunku wśród konsumentów. Powtórzmy więc – są one już regularnie oparte na czystej, owocowej bazie, z dobrze wkomponowaną kwasowością i beczką (w zależności od stylu wina oraz filozofii i umiejętności producenta), z zanikającym, a dominującym niegdyś, elementem „mysio-buraczkowym”. Co nie znaczy, że nie jest on wciąż tu i ówdzie obecny – cóż, taka to hybrydowa natura…

Degustację otworzyła biała Hibia 2023, oparta na hibernalu (20%), któremu towarzyszyły też johanniter, traminer, cserszegi fűszeres i solaris. Wino o świeżym, cytrusowo-jabłkowym nosie w stylu sauvignon blanc, z delikatnym zielonkawo-gałązkowym echem i nieźle zaznaczoną mineralnością. Świetnie ułożoną kwasowość równoważyło 5,7 grama cukru, zaś klasę wina podkreślała długa, rześka końcówka. Niezły początek i niezła ocena w skali „Trybuszona” (7,2). Ale uwaga – piliśmy wino z dwóch OSTATNICH butelek! Więcej nie ma i nie będzie, zatem duże podziękowania dla Piotra Płochockiego!
Uprawiany na tarasach Riesling 2023 wypadł natomiast chyba nieco mniej przekonująco – w każdym razie można było tu oczekiwać nieco więcej. Nos oparty na owocu (dojrzałe jabłko, brzoskwinia, mango), usta wytrawne, mineralne, owocowe i początkowo dobrze ułożone – jednak po drugim łyku dało się nieco zauważyć brak pełni i ciała, którego nie rekompensowało prawie 8 g cukru. Niezłe wino, ale – chciałoby się więcej (6,9).
Lepiej wypadło natomiast Inspira Volcano 2021 (seyval blanc, johanniter, hibernal), którego nazwa nie wskazywała jednak na wulkaniczne siedliska w okolicach Sandomierza (choć kto wie, co wytrawny geolog mógłby tam znaleźć?), a na inspirację winiarską filozofią mistrzów z węgierskiego Somló. Nos początkowo nieco schowany, po chwili wyszły z niego nuty pomarańczowo-winogronowe. W ustach nie brakowało ciała i charakteru, za co odpowiadało zarówno roczne dojrzewania w dużej (ale używanej) beczce, mineralność i bardzo dobra kwasowość. Wyszło w ten sposób najciekawsze z prezentowanych dziś białych win, autentyczne, szczere i świetnie zbudowane. Węgierska lekcja na pewno nie poszła tu w las (7,4).
Z jednej strony Węgry, z drugiej – Gruzja. Płochoccy to bowiem pionierzy, w polskiej skali, produkcji win w tradycyjnych gruzińskich amforach, czyli qvevri. Posiedli w tej sztuce spore umiejętności, co potwierdziło pomarańczowe wino Qvevri 2019, w pełni wytrawne i w pełni naturalne (seyval blanc, traminer). Dojrzewane przez pół roku w zakopanej w ziemi amforze i 4 lata w beczce, odznaczało się barwą herbaty z cytryną i równie herbacianymi aromatami w nosie, połączonymi z wyraźną nutą śliwki, hibiskusa i orzecha. Usta wzbogacał akcent mineralności i taniczności. Wino złożone, wielowymiarowe i „kontemplacyjne”; w drugim i trzecim łyku można było też doszukać się pomarańczy, zielonego orzecha, koniaku… Wysoka ocena (8,0) zasłużona i bezdyskusyjna.
Wina czerwone wystartowały również z całkiem wysokiego poziomu. Geltus 2020 to autorska interpretacja szczepu zweigelt, całkiem nieźle odnajdującego się w polskich warunkach. Nos wytrawny, oparty na pestkowej wiśni; mimo 10-miesięcznych wakacji w używanej beczce i 5 lat wg „metryki”, wino było wciąż „młode” i wciąż zadziorne. Usta podążały już w stronę większej krągłości, a surową wiśnię złagodziły nieco nuty jagodowych powideł i atramentu (7,0).
Finezją powiało przy okazji prezentacji Pinot Noir 2022, wina naprawdę dobrze zrobionego, które w beczce spędziło około 10-12 miesięcy, co nie pozbawiło go pięknego, żywego, truskawkowo-czereśniowego nosa. Usta wzbogaciła nuta pieprzno-ziemista i w efekcie dostaliśmy wino niezwykle pijalne, bogate i ze wszech miar satysfakcjonujące. Długi finisz zaokrąglił ogólną ocenę do (7,5) – a nie jestem pewien, czy nie zasługiwało na jeszcze więcej.
Ponieważ jednak „nie zawsze jest niedziela”, przeto dwa ostatnie wina nie wzniosły się już w rejony równie wysokie. Czerwone Ma-Fo 2021 to wino oparte głównie na hybrydzie o nazwie frontenac. Nazwa wina z kolei pochodzi od uprawianej u Płochockich „od niepamiętnych czasów” hybrydy o nazwie marechal foch, która – pewnie nie bez racji – odchodzi już powoli do winiarskiego lamusa. Samo wino w swojej kategorii można było zaliczyć do w miarę udanych. Nos, początkowo kwiatowo-wiśniowy i całkiem intensywny, zdominowały po chwili nuty buraczkowe, których nie brak było też w ustach – te jednak stały bardziej pod znakiem przejrzałego owocu (śliwka, wiśnia, aronia), a w ogólnym odbiorze pomagała też nienajgorzej zakomponowana kwasowość (6,5). „Tłumów” nie porwał też słodki, oparty na hibernalu i solarisie, Raisins 2022. Zawierał co prawda aż 120 g cukru, ale brakowało mu owocowej głębi i kwasowości równoważącej słodycz. Kompot morelowy z nadmiarem cukru, podbity nieco miodowo-lipowym tłem to za mało, by dać winu więcej niż (6,5) punkta – a szkoda! Miejmy jednak nadzieję, że winiarze z takim doświadczeniem, wiedzą i tradycją, również na odcinku win słodkich będą mogli nas jeszcze mile zaskoczyć.
Zaskoczenie pojawiło się natomiast po części głównej degustacji, kiedy to zostałem jeszcze uraczony odrobiną St. Laurenta 2022, a więc wina czerwonego, produkowanego w Austrii, Czechach (tu znanego jako svatovavřinecké), no i w Polsce – m.in. u Płochockich. I powiem tak – gdybym dostał to wino w ciemno, bez większego wahania uznałbym je za… zweigelta właśnie, a to za sprawą pełni i zaokrąglenia wiśniowo-śliwkowego owocu, dobrze zintegrowanej kwasowości i niezbyt wyraźnie wyeksponowanych tanin. Całość okazała się świetną propozycją wartą (7,5) punkta i potwierdzającą znaną już prawdę, że Winnica Płochockich to dobry i sprawdzony adres na mapie polskiego winiarstwa – bez którego trudno sobie to winiarstwo dziś już wyobrazić. Spotkanie w poznańskiego Concordii było kolejnym, bardzo przekonującym „dowodem w sprawie”. Dziękujemy za zaproszenie!

