Skazani na sukces
Udostępnij artykuł
Tak właśnie sobie pomyślałem, kiedy opuszczałem Dom Charbielin w Górach Opawskich. Skazani na sukces. Właściwie tylko jakaś katastrofa naturalna (odpukać!) mogłaby ewentualnie spowodować, żeby ta winiarnia, z jej świeżo nasadzonymi 27 hektarami winorośli za kilka lat nie była wymieniana wśród pięciu najważniejszych polskich producentów wysokojakościowego wina.
Pierwsze pięć hektarów nasadzono pod Biskupią Kopą w 2020 roku. W rok później „starą winnicę” poszerzono o dwa hektary, a nieco dalej powstał dwudziestohektarowy „nowy” blok. Całym projektem winogrodniczym od samego początku kierował Tomasz Kasicki. I to właśnie Tomek jest pierwszym powodem mojego głębokiego przekonania o świetlanej przyszłości Domu Charbielin. Ale tych powodów jest o wiele więcej.
Biel ponad czerwienią
Najpierw (hiper)realistyczne założenie: Dom Charbielin ma być kojarzony z doskonałymi winami białymi i z winami musującymi. Zamiast tracić czas, pieniądze i energię na zaspokajanie perwersyjnych ciągot polskiego klienta ku polskiemu winu czerwonemu, winiarnia koncentruje się na produktach, które w naszych, sudeckich warunkach udają się najlepiej. Osiemdziesiąt procent winnic obsadzono więc odmianami białymi, z których trzecią część stanowi Vitis vinifera (chardonnay, riesling), a pozostałe to sprawdzone hybrydy lub do-niedawna-hybrydy (souvignier gris, solaris, seyval blanc, johanniter, muscaris). Podobną proporcję „szlachetności” znajdujemy wśród odmian czerwonych (pinot noir, st. laurent, cabernet cortis) sadzonych tu w dużej mierze z myślą o… białych winach musujących.
Bąbelki dla każdego
Te ostatnie produkowane będą zarówno metodą tradycyjną (wtórna fermentacja w butelce), jak i o wiele tańszym systemem Charmata-Martinottiego, w Polsce zwanym niezbyt elegancko, ale dość trafnie zbiornikowym. Tu znów ogromnie podoba mi się realizm producenta. Wciąż zbyt mało powstaje w naszym kraju win musujących, a te, które się robi, bywają dla naszych konsumentów zbyt drogie. Nie przekonamy rodaków do bąbelków, jeśli ich polskie wersje będą musiały ekonomicznie konkurować z szampanami. Potrzebujemy win z poziomu cenowego bliższego dobrej cavie czy prosecco, a to o wiele łatwiej osiągnąć, stosując metodę zbiornikową, która wcale nie musi oznaczać wyraźnie niższej jakości (patrz: sekty niemieckie).
Souvignier – naprzód!
Aż siedem hektarów charbielińskich winnic obsadzono souvignier gris i to jest kolejna – jak sądzę – bardzo sensowna decyzja. Mimo że rodzimy konsument zdążył już pokochać miłością (często nieco ślepą) starego dobrego solarisa, polski souvignier rośne w siłę, z roku na rok zdobywa kolejne przyczółki, a przy tym wydaje się odmianą dającą winiarzowi (a w tym przypadku Mateuszowi Grocholskiemu) o wiele szersze pole do popisu – Dom Charbielin będzie produkował wina z tego szczepu zarówno na poziomie entry level, jak i w liniach absolutnie topowych. Ale to nie znaczy, że zamyka się całkowicie na inne odmiany. Poza wymienioną polską klasyką, znajdziemy tu eksperymentalne uprawy merlota, fetească neagră, galotta (krzyżówka ancellotta x gamay) i 27 innych, których część z pewnością doczeka się rozsad.
Podgórski krajobraz
Góry Opawskie nie należą może do najwyższych pasm w Sudetach, ale tworzą niezwykle atrakcyjne tło dla charbielińskich winnic. Doprawdy niewiele jest w Polsce winogradów (szczególnie tych rozmiarów), ponad którymi wznosiłyby się górskie szczyty, choćby nawet tak skromne jak Biskupia Kopa. To był jeden z powodów, dla których bez wahania skorzystałem z zaproszenia do Charbielina: panoramiczne zdjęcie polskich winnic w zdecydowanie górskim klimacie.
Geograficzne położenie Domu Charbielin to kolejny z wielkich potencjałów przedsięwzięcia. Przy areale 27 hektarów, czyniących tę winnicę drugą największą w Polsce, nie wystarczy zadbać o sprawny marketing i dystrybucję wina – trzeba uczynić winiarnię poważną atrakcyjną enoturystyczną. Mało jest miejsc, które by się do tego lepiej nadawały niż okolice Głuchołaz.
Jesteśmy tu o dwa kroki od czeskiej granicy. Okolice Biskupiej Kopy, po czesku zwanej wdzięcznie Biskupską Kupą, to świetne miejsce dla miłośników pieszych wędrówek, kolarstwa górskiego, narciarstwa biegowego i zjazdowego (kilka czeskich wyciągów w zasięgu kilkunastu minut jazdy samochodem). Dziesięć minut takowej dzieli nas od hotelu z dobrą restauracją, basenami i spa, w trzydzieści minut możemy znaleźć się w słynnym zamku Moszna, a w czterdzieści na autostradzie A4, z której już bez trudu dotrzemy do Opola, Wrocławia, Katowic czy Krakowa.
Folwark sołecki
Najwięcej jednak spodziewam się po samej przestrzeni winiarni. Ulokowano ją w XIX-wiecznym folwarku, którego klasyczną poniemiecką elegancję, głównie dzięki staraniom zarządzającego projektem Tomasza Kwinty, udało się zachować. Odnowione obory w pięknych ceglanych budynkach przeznaczono na pomieszczenia technologiczne, dojrzewalnię i właśnie powstającą salę degustacyjną. Mieszczące się nad nimi potężne poddasze – co już teraz nietrudno sobie wyobrazić – zmieni się wkrótce w przytulny gościniec zdolny pomieścić sporą grupę miłośników wina. Jeszcze tylko sklep, kuchnia i sezonowa restauracja ze stolikami pośrodku folwarku, urokliwy chilloutowy park na tyłach budynku i będziemy mieli jedno z najpiękniejszych winiarskich miejsc w naszym kraju.
Winorośl z Massachusetts
Mimo że folwark charbieliński służył przede wszystkim jako obory, winorośl uprawiono w okolicy co najmniej od XIX wieku. W sąsiedztwie jednego z budynków odnaleziono nawet bardzo stary krzew, którego próbkę wysłano, w celu identyfikacji odmiany, do laboratorium uniwersytetu w Geisenheim. Okazało się, że w Charbielinie uprawiano przeszło sto lat temu amerykańską hybrydę agawam z Massachusetts, krzyżówkę blauer trollingera i cartera. Była dość popularna w USA, a w Góry Opawskie trafiła zapewne z hodowli w Zaleszczykach lub innej, obecnie ukraińskiej szkółki winorośli. Jest oczywiście pomysł, by odtworzyć nasadzenia agawama w Charbielinie i podtrzymać miejscową, nawet jeśli ostatecznie nieco egzotyczną, tradycję.
Wino na Kresach
W Zaleszczykach (niedaleko Kołomyi i Czerniowiec – dziś na Ukrainie) mieściła się winnica Szkoły Ogrodniczej Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach. Był to element szerszej akcji polskiego rządu, mającej na celu rewitalizację średniowiecznego polskiego winiarstwa. Jednym z takich miejsc miało być ciepłe Podole. Plan częściowo zrealizowano. Do 1936 roku pojawiło się tam ponad 130 ha winnic, największa była w Wysuczce. Liczyła 34 ha – byłaby więc dzisiaj największą w kraju.
Więcej o historii i współczesności polskiego wina przeczytacie w Atlasie wina. Polska Mariusza Kapczyńskiego.
Kooperatywa
Słowo „spółdzielnia”, przynajmniej u osób po czterdziestce, nie budzi w naszym kraju najlepszych skojarzeń. Zupełnie inaczej jest w krajach zachodniej Europy, gdzie ten typ współwłasności sprawdza się w przemyśle winiarskim znakomicie. Ale też Charbielin to o wiele więcej niż spółdzielnia – to dynamiczny projekt rodziny Grocholskich i ich przyjaciół, zapaleńców, specjalistów w swoich dziedzinach, którzy od samego początku tworzą go wspólnie: począwszy od Stanisława i Jarosława Grocholskich, zarządu Domu Charbielin i zarządzającego projektem Tomasza Kwinty, poprzez enologa Mateusza Grocholskiego i Olę Grocholską odpowiedzialną za enoturystykę, głównego winogrodnika, czyli wspomnianego Tomka Kasickiego wspieranego przez Przemka Grocholskiego, po odpowiadającego za budowanie marki Mariana Wiktorskiego, doświadczonego managera, który przez lata reprezentował w Polsce jednego z największych producentów win z Nowego Świata. Dodajmy do tego, że na zaproszenie współwłaścicieli winiarnię odwiedziło już szerokie grono polskich i zagranicznych specjalistów, których rady i sugestie są tu skrzętnie notowane i dyskutowane.
Instrumentarium
Nie da się przetwarzać winogron z 27 hektarów metodami garażowymi, nie zatem dziwnego, że sale technologiczne Charbielina mogłyby stanowić w całości ekspozycję najnowocześniejszego sprzętu winiarskiego na dowolnych światowych targach. W nie mniejszym stopniu same winnice, wyposażone na przykład w zaawansowany system wiatraków przeciwprzymrozkowych z systemem wczesnego ostrzegania.
Z założenia owoce zbierane są w Charbielinie ręcznie, ale na szczęście Tomek Kasicki nie jest tu zanadto ortodoksyjny: w pogotowiu czeka nowoczesny kombajn, uruchamiany wówczas, gdy wąskie okna pogodowe wymagają natychmiastowego zbioru. Ileż to razy słyszałem winiarzy dogmatycznie wystrzegających się mechanicznego zbioru, potem zaś usprawiedliwiających niedoskonałości wina nieudanym wyścigiem z czasem podczas zbiorów ręcznych.
A co pijemy?
Co bardziej złośliwy czytelnik z pewnością zaciera ręce, myśląc sobie: piękna litania do okoliczności zewnętrznych, ale o jakości samych win autor nic nie wspomina. Otóż niestety! A raczej stety. Wina też im wychodzą. Johannitera i muscarisa próbowałem jeszcze przed zabutelkowaniem i – podobnie jak gotowe souvigniery na dwóch różnych poziomach wytrawności – były obiecująco czyste w aromatach, harmonijne i po prostu bardzo dobrze zrobione.
Z niecierpliwością czekam zatem na rynkowy debiut Charbielina zapowiadany już tego lata. Na początek do sprzedaży mają trafić jednoszczepowe wina z souvigniera, muscarisa i johannitera. Pozostałe cierpliwie czekają w beczkach, tankach i butelkach na swój właściwy moment.