Taka piękna cykliczność
Udostępnij artykuł
Nie jest dla mnie codziennością sztuka pisania. Zachęcony przez redaktora nowopowstałego pisma, stwierdziłem jednak, że do odważnych świat należy. Dlatego spróbuję wam – drogim czytelnikom – uchylić rąbka tajemnicy życia codziennego winiarza, widzianego „z” bądź „w” perspektywie zmienności pór roku.
Nasz zawód, nad Wisłą wciąż egzotyczny, łączy w sobie umiejętności wielu profesji. Czasem pracujemy jako rzemieślnicy-producenci, innym razem jako menadżerowie doglądający zespołu pielęgnującego winnicę, to znów jesteśmy „kucharzami-alchemikami” pracującymi w ciemnościach piwnic. Kolejnym razem, opuszczając wygodne mury swoich winiarni, podążamy do dużych skupisk ludzkich, wcielając się w rolę marketingowców krągle opowiadających o zaletach swojego fermentowanego napoju z winogron – skądinąd cieszącego się największą popularnością właśnie w miastach.
Jednak najczęściej (i wydaje mi się to wręcz doświadczeniem pierwotnym) nasza praca najbliższa jest popularnemu w polskim krajobrazie żywotowi rolnika. Ze względu na ten fakt mój kalendarz jest podporządkowany głównie naturze i jej rytmom, które z nieubłaganą regularnością powracają w swej pięknej cykliczności.
Zima
Zacznę od chaosu. Dla mnie, jak i dla winnicy jest to czas zimowego spoczynku. Winorośl uśpiona po wybujałym okresie wzrostu, odpoczywa. Nastaje czas mroźnych zimowych dni, ciemności i oczekiwania, co przyniesie kolejny sezon. To chyba najtrudniejszy czas, tym bardziej dla wiejskiego imigranta, przyzwyczajonego do uciech miejskiego życia bogatego w możliwości, bez względu na aurę za oknem. Ciemność i chłód umilają wtedy tlący się w kominku ogień, muzyka, no i kieliszek wina. Zima to też czas snucia planów na przyszłość. Po próbach kolejnego rocznika, nadchodzi czas na wnioski i postanowienia dotyczące następnego. Głównie jednak jest to czas odpoczynku i nadziei, że mroźna bestia ze wschodu tym razem nie nadejdzie, a zawiązki pąków wykształcone w poprzednim sezonie przetrwają bez szwanku. Nadziei, że wiosną, po chaosie zimy wszystko wróci do upragnionego porządku.
Najważniejszą czynnością w winnicy jest oczywiście przycinanie, które w mojej uprawie staram się wykonać jak najpóźniej, kiedy ryzyko ekstremalnych mrozów minie – zazwyczaj po połowie lutego. Wtedy to czas zaczyna dynamicznie przyspieszać.
Wiosna
Pierwszą oznaką wiosny w winnicy jest płacz łozy. Czy to płacz tęsknoty za zielonością i życiem, tego pewnie jeszcze nikt nie zbadał, ale wraz ze wzrostem temperatury po zimie, soki zaczynają krążyć w roślinie i winorośl w cudowny sposób wybudza się z uśpienia. Kluczowy jest czas pękania pąków. Ten moment, gdy winorośl jest tak wrażliwa, uważa się za początek okresu wegetacji i jest to też pierwszy prognostyk jakości nadchodzącego rocznika. Im wcześniej pąki się otworzą, tym większa szansa na dłuższą wegetację, czyli też na pełną dojrzałość gron. Niestety wraz z wcześniejszym pękaniem pąków wzrasta ryzyko uszkodzeń w wyniku wiosennych przymrozków. Im wcześniej nastąpi początek wegetacji (w mojej winnicy najwcześniejszą datą do tej pory był 17 kwietnia), tym większe ryzyko, że zbiegnie się on z wiosennym przymrozkiem. Trzeba pamiętać, że w Polsce jest to dość późny czas – aż do okresu pomiędzy 10 a 17 maja.
Wiosna to też początek odwiedzin gości w winnicy, z apogeum w długi majowy weekend, kiedy to ciężko przedostać się w spokoju przez pobliski mojej winnicy Kazimierz Dolny.
Lato
Latem, choć dni są najdłuższe, wydają się najkrótsze – ze względu na ilość zdarzeń i obowiązków. Tempo wzrasta, szczególnie w winnicy. Latorośle wypuszczają kolejne liście. Nie wiedzieć kiedy pojawiają się kwiatostany. Czas zwalnia na chwilę w oczekiwaniu na moment kwitnienia, który ostatecznie rozstrzygnie o wydajności rocznika – ilości owoców, które przy sprzyjających warunkach dojrzeją jesienią.
Niecałe dwa tygodnie po kwitnieniu, w momencie wykształcania się pierwszych zawiązków owoców, wszystko jest już wiadome. Z początku owoce drobne jak nasiona, potem wielkości grochu, w sierpniu osiągają swój docelowy rozmiar. W międzyczasie latorośle sięgają ostatniego drutu konstrukcji, więc należy je przyciąć (czasem używa się terminu „ogłowić”), a owoce odsłonić z gąszczu liści, żeby dojrzały w słońcu i były jak najlepsze. To zdecydowanie najbardziej pracochłonny okres pielęgnacji, a zarazem obserwacji, czy żadna zaraza bądź inny szkodnik nie grozi plonom winnicy. Czas umilają spotkania z gośćmi podczas degustacji i liczne wydarzenia winiarskie, których zwykle jest wtedy najwięcej.
Jesień
Koniec lata to też koniec prac pielęgnacyjnych w winnicy. Ostatnią czynnością po przerwaniu liści jest tak zwany zielony zbiór, polegający na obcięciu naddatku owoców z krzewu winorośli. Za duża ilość winogron na krzewie może znacząco wpłynąć na jakość wina, szczególnie w przypadku odmian wrażliwych na zbyt duże plonowanie, takich jak pinot noir. Początek jesieni to czas przygotowywania winiarni na zbiory. Czas porządków, organizacji przestrzeni i – w moim przypadku – powolne zamykanie bramy dla odwiedzających. Powodem tego ostatniego są oczywiście zbiory i najwyższa dbałość o jakość wina, któremu trzeba poświęcić maksimum uwagi. Zbiory czasem zaczynają się już w połowie września, ale ich szczyt to październik. Ta część roku to rodzaj podsumowania trudu włożonego w uprawę. Zbiór owoców, w których jest kumulacja wszystkich pięknych, słonecznych dni. To czas próby charakteru, sprawdzian kondycji organizmu w trakcie niedospanych nocy i maksymalnej czujności zmysłów na sygnały, które wysyła fermentujące wino.
***
Tak dobrnęliśmy do końca sezonu. Jeszcze chwila, a rytmiczny cykl natury rozpocznie się na nowo. Wyniku nierównej walki winiarza z pogodą roczników ubiegłych będzie można spróbować w postaci zamkniętego w szklanej butelce światła słońca – wina. Będzie go można poznać za pomocą zmysłów w kieliszku. A słońce… Oby co roku było jak najłaskawsze dla nas, winiarzy, a przez to i dla was – drogich czytelników rozmiłowanych w winie.