Jedzą, piją…
Udostępnij artykuł
…lulki palą; tańce, hulanka, swawola... Może nie było aż tak jak u Mickiewicza, ale lato obfitowało w niezliczone winiarskie wydarzenia. Nastrój celebracji niczym nie różnił się od tych widywanych w bogatych w tradycje regionach Europy i świata. Łatwo zapomnieć, że mamy jeszcze kawał drogi na winiarskie salony – mimo że obcowanie z polskimi winiarzami jest doświadczeniem wykraczającym poza Parkerowskie 100 punktów.
Wciąż napływający amatorzy degustowania „jakichś białych bąbelków” czy „takiego nie-za-kwaśnego winka”, mniej lub bardziej zgrabne komplementy, dziesiątki pytań o szczepy, areały, roczniki, ceny i „panie, co tak drogo?” – to na pewno mordęga winiarzy, ale także momenty ich chwały. Lubią o tym opowiadać, dzielić się, chwalić osiągnięciami czy planami. Wino lubi smaczne historie.
Ale wino to także historie, których nie usłyszycie w festynowym rejwachu i harmidrze. W ich poszukiwaniu wybrałem się do Marka Janiaka prowadzącego Winnicę Jadwiga w rejonie Wzgórz Trzebnickich na Dolnym Śląsku
Założona w 2015 r., zaczęła od 1 ha nasadzeń hybrydami (johanniterem, cabernet cortis, souvignier gris), aby rozszerzyć siedlisko o kolejny hektar i Vitis viniferę (chardonnay). Marek ma pełną świadomość pionierskiego, wręcz eksperymentalnego oblicza swej winnicy. Daleko jeszcze do pełnego określenia winiarskiej tożsamości, ale wierzę, że poprzez uporczywość i ciężką pracę wbrew wszystkiemu kolejne, przygotowane już pod nasadzenia 2,5 ha lessowych gleb na południowych stokach Wzgórz Trzebnickich zagospodarowane zostanie należycie.
Nie zawsze jednak Marek miał wewnętrzny spokój i przekonanie o stabilnej przyszłości. Podejmował decyzję o winnicy w warunkach dość komfortowych. Tradycje rodzinne (dziadek i ciotka prowadzili projekty winiarskie jeszcze w latach 50.), przygotowanie zawodowe (inżynier rolnictwa), doświadczenie w sprzedaży w dużych korporacjach dawały mu przeświadczenie, że „da radę”. Kropkę nad „i” stawiały zachwyty gości próbujących jego win owocowych.
Łatwo jednak nie było. Cykl natury nie daje taryfy ulgowej. Co prawda pierwsze wino w Winnicy Jadwiga zrobiono już rok po nasadzeniach, ale w ilości mocno niekomercyjnej. Pieniądze odłożone przez lata pracy w korporacjach wsiąkały w „piach” winnicy, na pozytywny cash flow trzeba było jeszcze poczekać.
Ciężka praca fizyczna, utrata wagi (tak z 10 kg!) i korporacyjnych dochodów – oto romantyzm pierwszych lat. Jak z innych czasów i terytoriów brzmią opowieści Marka o polowaniach, które były jedynym źródłem mięsa dla rodziny. Słuszności swoich wyborów musiał bronić także przed najbliższymi. „Sprzedaj to wszystko, tak dalej nie może być…” – słyszał niejednokrotnie.
Te pierwsze lata są już tylko wspomnieniem. Teraz sprawy mają się inaczej. – Ludzie pytają mnie, jak się robi dobre wino, jak osiągnąć sukces – mówi Marek, patrząc w kierunku nieodległej Ślęży – A ja odpowiadam, cytując założyciela jednej z firm, w których pracowałem, Heinza: „Wystarczy zwykłe rzeczy robić niezwykle dobrze”.
I tak, w iście hollywoodzkim stylu, można byłoby skończyć tych kilka słów wstępniaka. Ale myślenie o przyszłości, o wielopokoleniowej naturze winiarskiego biznesu, o wyzwaniach produkcyjnych czy biznesowych marszczy Markowe czoło: – Jeden syn – informatyk – wybrał już swoją karierę, drugi – miłośnik rapu, tekściarz i muzyk – wciąż szuka właściwej dla siebie drogi. Ale nie jest tak źle – dodaje – w końcu mam dwóch wnuków i wnuczkę, a starszy syn buduje się tuż przy winnicy…