Muzyka jest winem, które wypełnia kielich ciszy
Udostępnij artykuł
Słowa te wypowiedział kiedyś Robert Fripp, słynny kompozytor i gitarzysta, twórca kultowego zespołu King Crimson. Trudno nie zgodzić się z jego słowami. Picie wina w absolutnej ciszy może pozwolić nam skupić się nad jego oceną; to może być przyjemne, ale gdy tylko pojawią się dźwięki naszych ulubionych piosenek lub odpowiednio dobrane utwory, odbiór tego, co mamy w kieliszku zacznie się zmieniać! I nie chodzi o to, że nagle wyczuwalne jabłko i gruszka zamienią się w ananasa lub papaję, tylko o to, że wino może stać się bardziej wysublimowane, nobliwe albo lżejsze.
Zarówno muzyka, jak i wino potrafią wywołać w nas falę wspomnień, wyświetlić w naszym mózgu cykl obrazów, krótkich klipów, działających na zasadzie skojarzeń. Osobiście mam bardzo często wrażenie, że
gdy słucham określonej muzyki, to uruchamia się we mnie cała procedura wspomnieniowo-skojarzeniowa dotycząca „tamtych” chwil i czasów. Pewne zespoły i ich piosenki już na zawsze pozostaną wspomnieniami z lat młodzieńczych, inne są związane z pierwszymi krokami w dorosłość, ale są i takie, przy których wolę szybko wyłączyć radio. Myślę, że podobnie mamy z winem, którego smak lub sama butelka (jak okładka płyty) przywołują wspomnienia z wakacji lub jakiś upojny wieczór pod gwiazdami.
A gdyby tak połączyć świadomie wino i muzykę, i zwielokrotnić działanie obu? Mam dla was kilka propozycji, jak dobrać wino i muzykę, aby wywołać „efekt lepszego wina”. Spróbujcie takich sztuczek na przyjaciołach, nic im wcześniej nie mówiąc, że to eksperyment.
Podzielimy sobie wina i muzykę na kilka takich samych kategorii. Muzyka bowiem, podobnie jak wino, bywa i łagodna, i agresywna, bywa elegancka i brudna, bywa też romantyczna albo energetyczna.
Na pierwszy ogień niech pójdą wina świeże i dość lekkie, przyjemnie kwasowe, np. sauvignon blanc z Nowej Zelandii albo hiszpańskie verdejo. Wielbicielom muzyki klasycznej polecam wtedy zdecydowanie Mozarta lub Debussy’ego. Jeśli kochasz jazz, proponuję wczesnego Pata Metheny’ego, Davida Sandborna lub Dianę Krall. Jeśli słuchasz popu, podkładem mogą być wolniejsze, balladowe utwory George’a Michaela lub Whitney Houston, ale pasować też będą Enya czy wczesny Jean-Michel Jarre. Rockandrollowcom natomiast zdecydowanie polecam zespół Free albo albumy Fleetwood Mac z pierwszej połowy lat 70. Dla tych, co wolą mocniejsze uderzenie, zostają chyba tylko ballady grupy Whitesnake.
Sięgamy po cięższe beczkowe chardonnay lub dojrzałe rieslingi. Aż się prosi o barokowe ornamenty spod znaku Telemanna albo Vivaldiego. Puszczona z gramofonu stara płyta Johna Coltrane’a albo Kind of Blue Milesa Davisa podbiją walory naszych dojrzałych win. Myślę sobie, że miłośnicy takich zespołów, jak Toto, Dire Straits albo The Police będą tu mieli nie lada ucztę. Możliwe, że połączą się w doznaniach z tymi, którzy lubią słuchać Davida Bowiego, U2, Petera Gabriela czy Phila Collinsa. Polecam też twórczość Jeffa Buckleya, a w szczególności utwór Lilac Wine. Fanom ostrego brzmienia przypadnie do gustu połączenie dobrego, dojrzałego białego burgunda z płytą Pride and Glory zespołu o takiej samej nazwie, założonego przez gitarzystę Zakka Wylde’a.
Idziemy teraz w tapasowe, obiadowe, „codzienne”, ale przyzwoite czerwone wina. Myślę, że większości z nich zawsze przyda się szczypta świeżości i optymizmu. Niechaj miłośnikom poważnej muzy przygrywają przy podstawowych bordeaux, młodych riojach lub chianti (także młodych classico) orkiestry grające Beethovena, Bacha i Händla. Jak najbardziej wpasuje się tutaj muzyka gitarowa, od klasycznego flamenco, po romanse różnorakich gitarowych brzmień, jakie sprokurowali np. trzej giganci gitary – Paco de Lucia, Al Di Meola oraz John McLaughlin na płycie Friday Night in San Francisco. Dobre czerwone wino to życie, to wibracja, to ruch, ale i progres doznań, a zatem z powodzeniem możemy sięgać po twórczość ponadczasowych artystów, którzy nagrali dziesiątki płyt i odcisnęli piętno na duszach zarówno należących do innych pokoleń muzyków, jak i słuchaczy. Mam tu na myśli takich artystów, jak Elvis Presley, Madonna, Michael Jackson czy The Beatles i Rolling Stones, a nawet Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath i Iron Maiden. Wszystko zależy od tego, jakiego gatunku muzyki słuchamy najczęściej, gdy chcemy się zrelaksować, pobawić, podbić swój i przyjaciół nastrój.
Przyszedł czas na najtrudniejszą konkurencję – wina czerwone, ciężkie, kontemplacyjne.
W moim przypadku działa na pewno Ryszard Wagner, ale chciałbym też wrzucić przy tej okazji polski akcent. III op. 36 Symfonia pieśni żałosnych Henryka Mikołaja Góreckiego to idealny podkład dla win ewolucyjnych, które trzeba zdekantować, pozwolić im się rozwinąć, a które potem można chłonąć każdym łykiem. Na podobnej zasadzie znajdziemy kilka kaskadowych utworów w twórczości wspomnianego już zespołu King Crimson, ale też u mojego ukochanego Weather Report. Ostatnio wstrząsnęło mną połączenie pewnego starego sagrantino z Umbrii z przedostatnim J. M. Jarre’em, czyli Amazônią. Genialne doznania!
Przy degustacji win poważnych, ciężkich i ewolucyjnych często sięgam po Pink Floyd (no jakże, nie mogło ich tu zabraknąć!) oraz Genesis, Marillion, Yes, ale także po album Depeche Mode Songs of Faith and Devotion. Doceniam też w takich chwilach Kiwanukę, ale i Bruce’a Springsteena albo Boba Dylana. Tych ostatnich dwóch jednak tylko wtedy, gdy już padło co najmniej pół butelki.
Na koniec wina z bąbelkami. Prosecco i proste cavy to radość i wolność, to lato i zabawa, zatem i muzyka musi do tego być wesoła. Z klasycznej są to zazwyczaj małe, pojedyncze formy – mistrzem absolutnym jest chyba tutaj Mozart. Przypomnijmy kilka jego idealnie „musujących” kompozycji: – serenada nr 13 z Eine kleine Nachtmusik, Wesele Figara akt 3 i canzonetta, początek XL Symfonii albo XI Sonata fortepianowa. Aż się czuje te bąbelki uderzające o podniebienie! Z jazzu polecam bossa novy w wykonaniu Antônio Carlosa Jobima – najlepiej wraz z Astrud Gilberto. Z popowych i rockowych artystów pasują mi tu bardzo brzmienia kubańskie i latynoskie, z Carlosem Santaną na czele. Dla miłośników ostrego brzmienia mam smutną wiadomość… nic dla was! Chyba, że balladki Guns N’ Roses uznacie za „ostre”.
Idziemy teraz do najlepszych musiaków, czyli szampanów i dojrzałych cav. Dla mnie szampan to walce Straussów, Johanna (syna) w szczególności. To takie skojarzenie na szybko, ale za drzwiami już ponownie widać Dianę Krall – ten głos wyjątkowo mi pasuje do wina. Z innych pań jeszcze Norah Jones, ale i pierwsze soulowo-bluesowe popisy Joss Stone. W dalszej kolejności muzyka elegancji, ale i pewnego luzu, a więc koszul i (lekko poluzowanych) krawatów – Roxy Music, późny Rod Stewart i David Bowie z lat 80.
Jakoś nie pasuje mi szampan do rock and rolla, a do hard and heavy to już w ogóle, ale że nie chciałbym deprecjonować takiej muzyki, to stwierdzę, że pojawienie się nowo-starej dyscypliny win pomarańczowych, jest fajnym polem do popisu dla takich bandów, jak Morphine, Talking Heads albo The Cure.
Oczywiście powyższe rozważania to tylko zabawa w skojarzenia, ale wiem, ba! jestem pewien, że niektóre z moich podpowiedzi zadziałają znaczniej lepiej niż połączenie twórczości pewnego Zenka z tanimi winami z odmiany kadarka! Felieton ten dedykuję wszystkim, dla których zarówno wino, jak i muzyka są przestrzeniami odcinającymi nas od szarości dnia codziennego, od mozołu pracy, od trosk i kłopotów małych i większych.
Vive la musique, vive le vin!