
A wszystko przez tę sałatkę
Udostępnij artykuł
Choć trudno w to uwierzyć, to z pozoru niewinna miłość do sałatki w połączeniu z nowymi i bardzo użytecznymi technologiami skomplikowała mi życie w stopniu niewyobrażalnym. Na szczęście rzecz zdarzyła się w domu, a nie na wyjeździe, bo wtedy dopiero byłbym w głębokich tarapatach.
Z drugiej strony, to co spotkało mnie kilka dni temu, jest gotowym materiałem na scenariusz komedii absurdu. Wyobraźcie sobie: piękny, już właściwie wiosenny słoneczny poranek, ptaszki śpiewają, a ja, pełen zapału, postanawiam przygotować zdrową sałatkę. W końcu lato tuż-tuż i trzeba zadbać o linię! Wyciągam więc z lodówki świeże warzywa i pachnące zioła, a z szafki tarkę. No i tu zaczyna się cała historia.
Zaczynam trzeć marchewkę, bo przecież to podstawa każdej porządnej sałatki. I nagle, nie wiem jak, poślizgnąłem się, czy co… Tarka, zamiast zetrzeć marchewkę, starła kawałek opuszka mojego palca. Tak, dobrze czytacie. Mój palec stał się ofiarą mojej własnej tarki!
No i co teraz? Krew się leje, ból okropny, a ja patrzę na swój palec i widzę, że… nie ma na nim linii papilarnych! No po prostu cudownie!
I tu wchodzi, cała na biało, nowa technologia i całe stado problemów. Bo jak się okazuje, w dzisiejszych czasach brak odcisku palca to jak brak dowodu osobistego. Nie mogę odblokować telefonu, bo czytnik linii papilarnych mnie nie rozpoznaje. A co za tym idzie, nie mogę dokonywać płatności zbliżeniowych, nie mogę zamówić taksówki, nie mogę nawet sprawdzić, która jest godzina!
I tak oto zostałem uwięziony we własnym mieszkaniu, bez możliwości kontaktu ze światem, z krwawiącym palcem i miską niedokończonej sałatki. Czy to nie jest szczyt absurdu? Tyle tylko, że w tamtym momencie jeszcze sobie tego nie uzmysławiam.
Ale to nic, myślę sobie, jest weekend, wyjdziemy coś zjeść do restauracji. Sałatka będzie, tylko że w knajpie. Zamawiam więc wykwintnego cezara z krewetkami, z sosem z utartych sardeli i czosnku, do tego butelkę dobrego białego wina. Wszystko idzie pięknie, dopóki nie przychodzi do płacenia. Wyciągam telefon, przykładam do terminala, a tu… nic. Terminal krzyczy, że transakcja odrzucona. Próbuję jeszcze raz i jeszcze raz, ale bez skutku. Okazuje się, że mój bank zablokował kartę, bo podejrzewa oszustwo. No bo jak to możliwe, że nagle zaczynam wydawać pieniądze bez użycia odcisku palca?
I tak oto siedzę w restauracji, z pełnym żołądkiem i pustą butelką wina, bez możliwości zapłacenia rachunku pomimo środków na koncie. Czy to nie szczyt absurdu? Na szczęście jest ze mną żona. Jej telefon działa, nieuszkodzony palec potwierdza chęć zapłaty. Kamień z serca, bo bałem się, że czeka mnie nieuchronne zmywanie naczyń, żeby odpracować dług.
Do domu wracam w nienajlepszym humorze. Na szczęście miałem trochę gotówki i udało się nabyć bilety w kiosku. Aplikacji do ich kupowania, zintegrowanej z oprogramowaniem bankowym uruchomić się nie udało.
Już pod wieczór nachodzi mnie refleksja: dobrze, że wszystko stało się w domu, gdzie znajomi i niezastąpiona żona. A gdyby tak przytrafiło się to np. na wyjeździe? Od lat podróżuję bez fizycznych, plastikowych kart, wystarcza aplikacja w telefonie. Jeśli nie muszę, nie noszę portfela; dowód, prawo jazdy czy papiery od auta też są w aplikacji. Słowem, w telefonie jest całe moje życie.
Jasne, raczej nie zetrę sobie opuszka będąc na wakacjach, ale telefon może się zepsuć albo zostać skradziony i co wtedy? Może ta sytuacja to ostrzeżenie i to takie trochę metaforyczne. Stajemy się cyfrowymi niewolnikami technologii, co to ma nam życie ułatwiać.
I od razu mówię: choć o tym wiem, to z wygody, jaką ta technologia daje dobrowolnie, nie zrezygnuję. Bo już bez aplikacji, telefonu on-line przez 24 h, Netflixa i komunikatorów żyć nie potrafię. Ale nauczkę dostałem i lekcje odrobię. Już więcej się z domu bez fizycznej karty płatniczej nie ruszam, a to, że kieszenie znowu będą wypchane nie tylko przez telefon, ale i jeszcze przez portfel, jestem w stanie zaakceptować.