(Nie)winna historia jednego zdjęcia
Udostępnij artykuł
Gruzja. Wioska Ikalto, niecałe 10 kilometrów na północny zachód od Telawi. Mikroskopijna winiarnia, skromne familijne przedsięwzięcie, które z rodzicami prowadzi Paata Chibalashvili. Trudno o bardziej tradycjonalistyczne podejście i bardziej rasowe wina (produkcja to zaledwie tysiąc butelek rocznie). Jednak serce i duszę radują tu nie tylko wina, ale przede wszystkim uroczy, pełni serdeczności ludzie.
Po przywitaniu się z gospodarzami schodzę z nimi do małej piwniczki (marani). Siadamy. Na ścianach ikony i skromne półki z winem. W ziemi zakopane gliniane amfory – qvevri, w których tradycyjnie robi się w Gruzji wino. Na stole butelki z winem i czacza – popularny destylat z winogronowych wytłoków.
Zaczynamy degustację. Paata otwiera butelki, napełnia kieliszki. Mówi cicho, spokojnie. Są z nami jego leciwi rodzice. Uważnie słuchają, są dumni z syna, z nieskrywaną przyjemnością obserwują całą scenę.
Niespodziewanie gaśnie światło. Zapada zupełna ciemność – wpadam w lekki popłoch.
– To nic – mówi spokojnie Paata. – Zdarzają się nam czasem krótkie przerwy w dostawie prądu.
W ciemności wykonuje nieznaczny ruch, uruchamia jakąś wątłą lampkę i – niezrażony okolicznościami – kontynuuje opowieść o winie.
Nagła ciemność i cichy głos Paaty nadają tej chwili specyficzny nastrój. Odprężamy się, próbujemy wina z koślawych, małych kieliszków. Paata przygląda mi się z uśmiechem, kiwa do mnie głową – czeka na opinię, efekt degustacji.
Ale ja – zamiast powiedzieć cokolwiek – robię mu wtedy zdjęcie.