Życzenia z Excela
Udostępnij artykuł
Grudzień to niewątpliwie czas podsumowań. Toteż zakładam, że macie za sobą lekturę już kilku. A nim przeminie Trzech Króli, przeczytacie kilka kolejnych. W końcu czymś te kolorowe magazyny, portale, blogi, a nawet media społecznościowe trzeba wypełnić.
Dlatego ja sobie podsumowania odpuszczę. Nie napiszę o najlepszym winie, jakie wypiłem w mijającym roku, o najgorszym też nie. Nie napiszę o najpiękniejszym widoku, jaki zaoferowały mi winne peregrynacje. Nie będzie o największym opóźnieniu podczas moich podróży (3 godziny, 55 minut) ani o najgłupszej i najbardziej żenującej rzeczy, która mi się ostatnio przytrafiła – konfiskacie przez służby celne trzech dorodnych granatów (owoców, nie pocisków – gdyby było inaczej, prawdopodobnie nie czytalibyście tego tekstu, redakcja raczej nie zdecydowałaby się na publikację przemyśleń autora skazanego za terroryzm). Granaty przywiozłem w reklamówce z Tirany, a jako że Albania nie jest w UE, pochodzące stamtąd owoce muszą mieć certyfikat fitosanitarny. Jak łatwo się domyślić, moje, choć były naprawdę okazałe, takowego nie posiadały. (Swoją drogą, popatrzcie jak, będąc w tej całej Unii, łatwo przyzwyczaić się do dobrego).
Nie będzie też innych „naj”. Na szczęście grudzień to też czas życzeń i do tej tradycji dziś się odwołam. I złożę wam życzenia. A że „Trybuszon” jest o podróżach, winie, kuchni i innych takich, tylko tego życzenia będą dotyczyć.
Drodzy czytelnicy – życzę wam, by wasz gust winiarski był jak najbardziej masowy, by smakowały wam wina z Excela.
Zabrzmiało strasznie, makabrycznie wręcz. Być może, ale wierzcie mi – tylko z pozoru. Zastanówcie się, o ile łatwiejszym stanie się wasze życie. Przede wszystkim będzie wam smakowało każde wino w średnim przedziale cenowym i szerokiej dystrybucji. Bo nie ma się co oszukiwać. To, co dziś stoi na półkach supermarketów czy sklepów sieciowych, to właśnie wina z Excela. Przy ich powstawaniu najważniejszy był rachunek kosztów, a smak skrojono pod badania rynkowe. Jak to osiągnięto, nie chcecie wiedzieć.
Również producenci nie chcą, byście wiedzieli. Dlatego od dekad wynajmują lobbystów, by forsowali zwolnienie wina z tak zwanego labelingu. Czy nigdy was nie dziwiło, że na byle cukierku, serze czy dowolnym innym produkcie żywnościowym przeczytacie pełny skład i precyzyjne zestawienie wartości odżywczych, a na winie nie? Nie ma nawet prostej informacji o liczbie kalorii w 100 gramach. Bo nagle by się okazało, że tych kalorii, i to w winie wytrawnym, jest dwa razy tyle, co w otoczonym złą sławą „tuczącym” piwie.
Nikt nie napisze wam też, że właściwie w każdym marketowym winie znajduje się około 20, a często więcej z 59 tajemniczych składników dopuszczonych przez UE do produkcji wina. Od siebie dodam, że wiele z nich to tak zwane „E”. A nawet jak „E” nie robi na was wrażenia, to czy chętnie sięgniecie po wino, które w składzie ma żelazocyjanek potasu? Niby żelazo, ale jednak cyjanek potasu. Ten związek znajdziecie w wielu winach czerwonych (jego oznaczenie spożywcze to E536). O to czy i jaki ma wpływ na nasze zdrowie naukowcy wciąż się spierają. A to tylko jeden z 59.
Ale jak się polubi flaszki z Excela, to takie drobiazgi łatwiej zaakceptować. A alternatyw jest coraz mniej. Modne jeszcze niedawno wina niskointerwencyjne zdają się ginąć tak z półek, jak i z winnego dyskursu. Dzięki sprytnym zabiegom producentów wszystkie winne certyfikaty chętnie mówią o tym, co w winogradzie (nawet bardzo restrykcyjne certyfikaty biodynamiczne). Niestety kompletnie milczą o tym, co w piwnicy i co tam winiarz chce i może dolać albo dosypać. A dolewa i dosypuje z trzech powodów. Po pierwsze, bo potrzebuje win stabilnych, czyli takich, co to nie psują się w butelce, nawet jak jadą przez pół świata i to w skrajnie niekorzystnych warunkach. Po drugie, by korygować smak pod oczekiwania klienta. A ten lubi, by wina smakowały zawsze tak samo, zmienności roczników nie zaakceptuje. Po trzecie, tak jest taniej (znowu ten Excel).
Niestety, ale tak to wygląda. Dlatego nie warto się złościć, zamiast tego warto zaakceptować rzeczywistość i polubić wina z Excela. Czego – jak na wstępie – życzy wam autor.