Nie zmieniajmy czegoś, co działa
Udostępnij artykuł
Los sprawił, że przez godzinę z hakiem, gdzieś na prowincji Górnego Egiptu, byłem gościem na wiejskim weselu. Z pozoru wyglądało jak na naszym, choć były i znaczące różnice. Pośrodku sali długi stół, na nim lokalne specjały, a przy nim goście. Wszyscy w strojach mieniących się od kolorów, ale też od biżuterii. Tyle złota naraz to ja nawet u jubilera nie widziałem. Tuż obok młodzi tańczą w sposób ograniczający ich kontakt fizyczny. Prawdziwa magia dzieje się jednak gdzie indziej. Pod najdalszą ścianą siedzi kilkudziesięciu mężczyzn, na oko wszyscy sporo po pięćdziesiątce. Wszyscy mają mocno mętne spojrzenia, a przed każdym stoi shisha, pod korek nabita haszyszem.
W kraju, gdzie religia, obyczaj i tradycja zabraniają alkoholu fakt, że przy ważnej uroczystości towarzysko-rodzinnej ktoś sobie sięgnął po, powiedzmy to śmiało, miękkie, ale jednak narkotyki, nie robiło na obecnych wrażenia. Jakoś wyluzować się trzeba. Po raz kolejny wszystko było OK, bo zgodne z obyczajem, znane i co ważne oswojone. To chyba najlepsze słowo na określenie tej relacji. Tak jak u nas oswoiliśmy alkohol i to mocny, jak południe Europy oswoiło wina, a jej północ zaprzyjaźniła się z piwem, ostatnio zaś z kolorowym drinkiem.
W efekcie nauczyliśmy się, jak z tego wszystkiego korzystać. Fachowo pewnie powiemy, że wytworzy-liśmy kulturę czy też model spożycia. Wyraźnie weszło to też w obyczaj. I choć wciąż nie jest doskonale, to jednak odnoszę wrażenie, że Polacy piją lepiej i to w podwójnym znaczeniu. Po pierwsze piją częściej, ale mniejsze porcje. W praktyce oznacza to odejście od zmory polskiego modelu spożycia, czyli „chlejemy aż osuniemy się pod stół”. Nauczyliśmy się mówić stop i poznaliśmy znaczenie słowa umiar. Kto mi nie wierzy, niech odpowie szczerze, kiedy ostatni raz widział, jak komuś urwał się film. Nawet gdy to się trafi, to raczej jako wypadek przy pracy niż zasada. A właśnie tak pito jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku. Po drugie pijemy lepiej, bo sięgamy po lepsze trunki. Jasne, sporo w tym prostej konsekwencji, że jesteśmy bogatsi jako społeczeństwo, ale też nie wolno zapominać, o tym, iż tak zwanych markowych alkoholi zwyczajnie się nauczyliśmy. Wiemy, co to single malt i co to gin kraftowy. Rozumie-my drabinkę jakościową win, a pod względem liczności i jakości piw rzemieślniczych bijemy na głowę wszystkich w naszej części Europy.
A najlepsze w tym wszystkim jest, że za całą tę pozytywną zmianę nie odpowiada ani państwo, ani powołane przez nie urzędy – w tym niesławna PARPA, a sieci handlowe i dziesiątki entuzjastów, dzielących się swoją wiedzą na blogach i w mediach społecznościowych. Wszystko to dobrze rokuje, wystarczy tylko zadbać, by proces trwał, a ów mityczny model konsumpcji nadal będzie się cywilizował. Chyba że komuś ta zmiana zacznie przeszkadzać.
I niestety, wydaje mi się, że właśnie do tego doszło. Od początku 2024 roku, mam wrażenie, trwa zmasowany atak na alkohol. Niczym w połowie lat 80. znów przedstawiany jest jako zło wcielone, istny szatan. Nawet media o, wydawać by się mogło, wyważonych poglądach, publikują mocno tendencyjny przekaz. I co najgorsze, jest to przekaz skierowany do młodych ludzi i dający się streścić jednym zdaniem: „Nie sięgaj po alkohol, nigdy i pod żadną postacią!”. Tyle że alternatyw nie podają.
Nie mówią, czym wznieść toast urodzinowy, nie mówią, na co iść z kolegami po meczu czy co zamówić do wystawnej kolacji. Mówią jedynie, że nie powinien to być alkohol. Każdy znający młodych wie, że raczej nie zastąpią go wodą. Miast tego sięgną po dopalacze albo po któreś z miękkich czy, nie daj Bóg, twardsze narkotyki. Wszak natura nie znosi pustki.
Czy taki jest plan tych wszystkich mędrców, widzących w kieliszku wina do kolacji czy szklance jakościowego piwa czyste zło? Niestety śmiem podejrzewać, że tak. Bo jeśli nie, to można ich nazwać jedynie naiwniakami nieodróżniającymi rzeczywistości od własnych wobec niej oczekiwań.
PS Co do narkotyków, nawet tych miękkich, nie dorobiliśmy się cywilizowanego modelu konsumpcji.