
Na jednej nodze
Udostępnij artykuł
Nie ma ważniejszego narzędzia winomaniaka niż kieliszek. To on jest pomostem między naszymi zmysłami a winem. Jaki powinien być? Niestety bardzo rzadko, nawet wśród zaawansowanych miłośników wina, można znaleźć kogoś o racjonalnym podejściu do tego tematu.
Poglądy są tu rozchwiane od ściany do ściany. Z jednej strony Polacy piją wino z kulistych balonów bez nóżki przeznaczonych do wody albo z kieliszków z mrożonego szkła. Te pierwsze nie zbierają bukietu, te drugie nie pozwalają na analizę „oka” – czyli barwy, klarowności, ewentualnego osadu. Z drugiej strony w eleganckich restauracjach oferuje się nam po kilka kieliszków do jednej kolacji, a marketing usiłuje nas przekonać, że nie wystarczy już kieliszek dobrany pod kolor wina czy jego styl – zachwalane są kosztujące krocie specjalistyczne kieliszki do win z konkretnych szczepów. Zdrowy, racjonalny środek zdaje się nad Wisłą nie istnieć.
Pij jak Jancis
A wystarczy spojrzeć, jak robią to zawodowcy i posłuchać lub poczytać, co na ten temat myślą. Pobieżna nawet obserwacja czołowych polskich degustatorów wystarcza, by zauważyć, że na większości imprez pojawiają się z własnym kieliszkiem. Uniwersalnym. Przystosowanym do wina każdego typu. I często w tym jednym, regularnie płukanym kieliszku degustują pełny zestaw win. Często win od Sasa do Lasa.
Nie inaczej jest w krajach o ugruntowanej kulturze winiarskiej. Tam też gros win pije się z jednego kieliszka. Jasnym dowodem tego jest opinia Jancis Robinson wyrażona w bestselerowej książce Jak zostać znawcą wina w 24 godziny. Ta niezwykle ceniona autorka i degustatorka pisze wprost: wystarcza jeden dobry kieliszek do wina w każdym stylu. Byle był przyzwoitej jakości i spełniał podstawowe funkcje kieliszka degustacyjnego. A więc: tabakiera dla nosa, a nie nos dla tabakiery. Ważne jest wino, kieliszek to tylko narzędzie.
Przy okazji warto odnotować, jak bardzo pobłażliwy stosunek do szkła degustacyjnego obowiązuje w krajach o wielowiekowej tradycji winiarskiej. Zamawiając kieliszek wina w Portugalii, Hiszpanii, Francji czy we Włoszech, nie oczekujcie niczego wyszukanego. Mało tego, może wam się trafić wino podane w literatce czy nawet szklance. Najważniejsze jest wszak właśnie wino, oprawa to rzecz drugorzędna, a kieliszek ma nam jedynie pomóc cieszyć się tym, co w nim jest.
Kieliszek dobry, czyli jaki?
Istotnych jest kilka rzeczy.
Kształt. Tzw. tulipan. Czyli szeroka u dołu, dająca dużą powierzchnię styku wina z powietrzem czasza, mocno zwężająca się ku górze, dzięki czemu u jej ujścia kumulują się aromaty.
Nóżka. Długa i smukła. Długa, by wygodnie było trzymać, smukła by ograniczała przewodnictwo cieplne (czyli, po ludzku mówiąc, nie ogrzewała się łatwo od dłoni). Kieliszka nigdy nie chwytamy za czaszę.
Podstawka. Szeroka, by kieliszek stał stabilnie.
Pojemność. Pomiędzy 550 a 650 ml. Zapytacie: a po co tak dużo? Kieliszek napełniamy w jednej trzeciej, a standardowa kolacyjna porcja wina to 187,5 ml – czyli butelka rozlana na cztery osoby. Porcje degustacyjne są oczywiście mniejsze. Im mniej wina w kieliszku, tym więcej przestrzeni nad nim. Innymi słowy, parujące substancje aromatyczne mają gdzie się zbierać. Poza tym wino w dużym kieliszku nie wychlapie się, kiedy nim zakręcimy, by lepiej poczuć bukiet.
Materiał. Przeźroczyste szkło. Trzeba widzieć, co się pije.
Cena. Dobry kieliszek pozwala na zintensyfikowanie doznań degustacyjnych, a dzięki temu ułatwia świadomy kontakt z winem. Temat szkła jest więc ważny, ale na pewno nie powinien być przeceniany. Picie wina z kieliszków droższych niż samo wino jest absurdem. Tym bardziej, że przyzwoite kieliszki nie rujnują kieszeni. Oto trzy budżetowe modele polecane do codziennych degustacji:
IKEA Dyrgrip, 580 ml, 18 zł/szt.
Krosno Duet, 580 ml, 38 zł zł/2 szt.
Schott Zwiesel Congresso, 621 ml, 15 zł/szt.

