Chile w nowej odsłonie
Udostępnij artykuł
Wina chilijskie są obecne na polskim rynku od ponad 30 lat, zarówno w tańszych wersjach, na półkach marketów, jak i droższych, w sklepach specjalistycznych. W tym czasie zdążyły sobie zjednać wielu miłośników, zwłaszcza tych ceniących wysoką ekstraktywność oraz hojne użycie dębiny.
Te dwie ostatnie cechy, które w latach 90. odpowiadały za sukces win z Chile na polskim rynku, w ostatnim czasie są coraz mniej poszukiwane. Owszem, konsumenci przywykli do nowoświatowej intensywności i „gęstości” nadal traktują je jako wyznaczniki wysokiej jakości produktu, jednakże wielu młodszych miłośników wina zdecydowanie je odrzuca, poszukując delikatniejszych i lżejszych smaków. Idzie to zresztą w parze z jakościową zmianą w chilijskim winiarstwie, które odchodzi od stylistyki lat 80. i 90. na rzecz lekkości i świeżości. Przy okazji nierzadko rezygnuje z odmian winorośli, które rozgościły się w Chile w XIX wieku (cabernet-sauvignon, merlot, carmenere) i zwraca uwagę na szczepy dużo starsze (z país na czele), jakie dotarły na zachodnie zbocza Andów razem z hiszpańskimi misjonarzami w XVI i XVII stuleciu.
Istotę zmian, jakie w ostatnich latach nastąpiły w chilijskim winiarstwie omawiano podczas degustacji zorganizowanej w Warszawie 14 września 2022 przez Agencję Promocji Eksportu PROCHILE. Była ona adresowana do branży – importerów oraz mediów winiarskich. Prowadził ją Eduardo Brethauer – mieszkający w Polsce chilijski dziennikarz winiarski, jeden z najlepszych znawców wina chilijskiego. Zaprezentował 7 wybranych przez siebie etykiet nieobecnych w naszym kraju i (w większości) w Unii Europejskiej, obrazujących skalę zmian, jakie się tam dokonały.
Listę degustacyjną otworzyło pomarańczowe Naranjo 2021 z winnicy Maturana Wines z Valle de Maule. Stuprocentowy torontel (torontés Riojano). Delikatnie różowo – łososiowe, klarowne, pachnące truskawkami, różą, muszkatem, suszem ziołowym. W smaku umiarkowanie ciężkie, średnio kwasowe. Pestki truskawek, rozmaryn, biały pieprz. Wino nie robi wrażenia bardzo intensywnego, natomiast ma bardzo długi i pieprzny finisz.
Dalszy w kolejności był Glup Cinsault 2021 z winnicy Longavi z Valle de Itata. Komiksowa, „luzacka” etykieta i nazwa sugerują proste, łatwo pijalne wino. Z tym drugim skojarzeniem w pełni się zgadzam, z pierwszym – absolutnie nie. Glup jest jasnoczerwony (sok malinowy) i przejrzysty. Aromaty niezwykle delikatne: maliny i truskawki, więcej tu słodyczy, niż wytrawności. W smaku lekkie, soczyste, nieco podobne do pinot noir, ale delikatniejsze. Truskawki i herbata różana. Przyjemne, lekko drapiące taniny i długi, pestkowy finisz. Ciekawe, jak będzie się prezentować za kilka lat.
Trzecim winem omawianym przez Eduardo Brethauera było JCV Grenache 2021 z winnicy Villard (Valle de Casablanca). Jeszcze bardzo młode, o niebywale intensywnej fioletowo – purpurowej barwie. W zapachach czuć mocne taniny, aronię, miażdżone jeżyny. W smaku taniczny trop się potwierdza, usta dają poczucie lekkiej pylistości, jednak samo wino jest bardzo pijalne. Dominuje aronia, do tego trochę malinowego dżemu. Na dalszym tle można wyczuć coś szczawiowo – buraczanego, jednak aronia zdecydowanie dominuje. Moim zdaniem wino mogłoby jeszcze trochę poczekać, tym niemniej już teraz jest naprawdę dobre.
Trzy pierwsze wina zamknęły listę młodych, kolejne były już wyraźnie starsze. Tak jak Silvestre 2018, 100% carignan z Villalobos w Valle de Colchagua. Kolejne jasnoczerwone wino, o barwie dalece odbiegającej od polskiego stereotypu win z tamtej części świata. Aromaty mało owocowe – raczej ziołowe, trochę liczi, tytoń. W ustach – wręcz przeciwnie – bardzo dużo owocu z lekko naturalistycznym brettem na dokładkę (jednakże samo wino nie jest produkowane zgodnie z naturalistycznym standardem). Maliny, żurawiny, trochę warzywno – buraczanego smaczku.
Następnym „seniorem” był Grand Paris 2018 od Massoc Frères, pierwsze (i, niestety, jedyne) wino z odmiany país w tej degustacji. Niezbyt głęboki kolor, jasna, malinowa czerwień. Dużo większa intensywność aromatów – najpierw słodkie, balsamiczne tony (nieco zbliżone do coca – coli), później suszone zioła, garrigue, suche liście, jeszcze później – delikatne truskawki. W ustach czuć nienachalną, owocową słodycz, truskawki, biały pieprz, zioła. Bardzo dobra równowaga kwasowości, tanin i słodyczy.
Jako przedostatnie (a zarazem pierwszy blend) zaprezentowano Kuyen 2018 z Antiyal (Valle del Maipo), kupaż 47% syrah, 32% cabernet sauvignon, 15% carmenere i 6% petit verdot. Intensywne, rubinowe w barwie, bez oznak starzenia. W aromatach dużo czerwonych owoców, miażdżone maliny, bardzo apetyczne. To wino z rodzaju tych, które niesłychanie pobudzają apetyt i wręcz wymagają kulinarnego dodatku. W smaku bardzo gładkie, mocna, dobrze napięta, wyważona struktura. Dużo czerwonych owoców, lekki dodatek dębu. W stylu bardzo tradycyjne, odwołujące się do najlepszych wzorów zachodnioeuropejskich.
Prezentację zamykało Vigno by Gillmore 2014, stuprocentowy carignan z winnicy Gillmore (Valle del Maule) ze starych, ponad 50-letnich krzewów. Pełne, intensywne i zawiesiste. Aromat śliwkowo – czekoladowo – kawowy z domieszką ziemistości i mięty. W ustach więcej czarnych owoców – śliwek i jeżyn, czekolada i kawa na drugim planie. Gładkie taniny, silna kwasowość nadająca lekkości i świeżości ciężkiemu przecież winu (14,9% alkoholu).
Degustacja pokazała nowy styl win chilijskich, który – gwoli ścisłości – nie jest aż tak bardzo „nowy”, bo rozwija się od dobrych kilku lat, co dla większości polskiej branży nie jest tajemnicą. Problem w tym, co stanie się dalej z tą wiedzą – czy będzie ona wyłącznie elementem winiarskiej erudycji specjalistów, czy też stanie się czynnikiem widzialnym na rynku wina. Trudno oczekiwać, że ta stylistyka zmiecie z półek wina tworzone w zgodzie z poprzednią – stoi temu na przeszkodzie zarówno zachowawczość konsumentów, jak i bariera cenowa. Prezentowane w Warszawie wina kosztują ex cellar od 6 do 20 dolarów za butelkę, co oznacza, że nie mogłyby być rywalami dla chilijskich gigantów usadowionych w Polsce, zaś ich ceny detaliczne byłyby sporym wyzwaniem dla polskiego klienta. Tym niemniej sądzę, że na naszym rynku byłoby miejsce przynajmniej tych tańszych etykiet, o ile nie staną na przeszkodzie postpandemiczne problemy logistyczne.
Zdjęcie otwierające: Thomas Griggs, unsplash