Swego nie znacie…
Udostępnij artykuł
Taka refleksja – może nie najbardziej błyskotliwa, ale jednak – naszła mnie po krótkim acz intensywnym wypadzie do osławionej morawskiej miejscówki – pałacu w Valticach. Pałac słynie nie tylko z miejsca na liście światowego dziedzictwa UNESCO i z trzynastu pokoleń książąt Lichtensteinów, nadających mu przez wieki jego dzisiejszą postać. Słynie także ze stałej ekspozycji czeskich win, którą można wszystkimi zmysłami podziwiać w rozległych i fantastycznych pałacowych piwnicach. Ale po kolei.
Salon Win Republiki Czeskiej to wyjątkowe przedsięwzięcie organizowane przez Narodowe Centrum Wina oraz Związek Czeskich Winogrodników i Winiarzy. W rezultacie wielostopniowych, regionalnych eliminacji i konkursów wyłaniana jest setka najlepszych czeskich win. Konkurs, jak konkurs – powiecie. Niby racja, ale Salon pomyślany jest nie tylko jako pretekst do obwieszenia flaszek złotem czy srebrem. Salon to prawdziwa gratka dla winopijców. Wszystkie wyróżnione wina są pięknie wyeksponowane w pałacowych piwnicach. Na dodatek można ich wszystkich na miejscu skosztować i – to już naprawdę przesada – od ręki zakupić. Wow!
No dobrze, ale co z tym tytułowym „naszym”? Już wyjaśniam. Mówi wam coś nazwisko Małysz? No jasne! Co za pytanie! Zaraz, zaraz, nie Adam, ale Lech.
Lech to postać niezwykła – zawodowo geolog, rozkochany w naturze, historii i podróżach, a do tego gorliwy winomaniak. Na dodatek, mieszkając na Zaolziu, od lat penetruje nie tylko morawskie winiarstwo, ale także popularyzuje polskie wino, wożąc w ten sposób drewno do lasu. Bo jak inaczej określić tę wciąż zbyt mało znaną w Polsce inicjatywę? Tuż po inauguracji tegorocznego Salonu, w Narodowym Centrum Wina odbyła się szeroka prezentacja win polskich pochodzących praktycznie ze wszystkich regionów. I to odbyła się już nie po raz pierwszy.
Ponad 70 polskich win od z górą 20 producentów zostało ocenionych według salonowej metodologii przez dwa zespoły, każdy liczący po siedmiu czeskich jurorów – degustacja odbywała się w ciemno, a oceny były uśredniane. W tym nieformalnym konkursie wzięli udział zarówno przydomowi winogrodnicy, jak i znani i uznani polscy producenci. A teraz garść statystyk: 24 etykiety uzyskały średnią ocenę powyżej 85 punktów, z czego 4 sięgnęły wyniku powyżej 87 oczek – toż to 4 złota i 20 sreber – nieźle! Wśród szczególnie dobrze ocenionych znalazły się wina z Winnic: Jadwiga, Zagardle, Słońce i Wiatr, Aris, De Lewin, Chodorowej, Novi, Św. Jana czy Niemczańskiej – żeby wspomnieć choć kilka.
Polskie winiarstwo – toutes proportions gardées – w sposób niejako naturalny konfrontowane być powinno z winiarstwem czeskim. A dzięki inicjatywie Lecha Małysza owa konfrontacja zyskuje oparte na twardych podstawach uzasadnienie. Powiem wprost – wstydu nie było (no może tylko przy kilku butelkach), a co zapadło mi w pamięć, to słowa jednego z czeskich jurorów: – Chciałbym pić takie wina z czeskich winnic. Dla mnie, wytrwałego kibica polskich winiarzy, to miód na serce. A najważniejsze, że nie była to tylko kurtuazja.
Felieton ten dedykuję mojej młodszej (pełnoletniej) córce Basi, miłośniczce nieobecnego w Valticach lambrusco.