Nie tylko Grzaniec Galicyjski
Udostępnij artykuł
Dobry kiermasz świąteczny nie może obejść się bez stoiska oferującego coś na rozgrzewkę. Podobnie wieczorny deptak w narciarskim kurorcie. Niestety polscy restauratorzy nie dają nam dużego wyboru. Kiermasze bezdyskusyjnie zdominowane są przez Grzaniec Galicyjski, – napój, którego fenomenu popularności autor nie jest w stanie pojąć. Z kolei odwiedzając podtatrzańskie restauracje będziemy skazani na herbatę po góralsku, czyli z wódką. Od czasu do czasu możemy trafić na herbatę zbójnicką – różnica jest taka, że wódkę zastąpiono spirytusem. Wybór to raczej pozorny. Tymczasem świat ma w tej kwestii sporo do zaoferowania.
Zimowych napoi z wyraźną zawartością alkoholu, stworzonych, by rozgrzewać, nie brakuje. Właściwie każdy region, a nawet niektóre miasta, dorobiły się własnych propozycji. Co nie dziwi, wszak pomysł czegoś mocniejszego na rozgrzewkę brzmi doskonale wszędzie tam, gdzie zima daje się we znaki. Zobaczcie, co znajdziecie w zimowych kartach drinków, przemierzając świat. Jak widać, istnieje alternatywa dla Grzańca Galicyjskiego i warto po nią sięgać. Najprostsze rozwiązanie nie zawsze jest rozwiązaniem najlepszym.
Kawa po irlandzku – czyli dość mocna, słodka kawa podawana z wlewką irlandzkiej whiskey i czapą z bitej śmietany. W innych krajach do kawy dolewa się też brandy.
Glühwein – niemiecka, ale i austriacka wersja grzanego wina. Powstaje zarówno z czerwonego, jak i z białego. Od glöggu różni ją dodatek cytrusów, najczęściej plastrów pomarańczy, mandarynki i cytryny. Glühwein doprawia się korzeniami, a dosładza nie miodem, tylko brązowym cukrem.
Smoking Bishop – kolejna wersja grzanego wina, tym razem wprost z Anglii. Bazą są tu czerwone wino i pomarańcze, z tym, że te przesmaża się w brązowym cukrze i skarmelizowane dodaje do wina. Całość słodzi (czy też może wzmacnia) porto ruby. Od jakiegoś czasu mówi się o wariantach Bishopa. I tak: gdy użyjecie win z Bordeaux otrzymacie Arcybiskupa; jeżeli taniego wina, ale za to dodacie rodzynek, to wyjdzie Kościelny (Beadle); jeśli sięgniecie po wino rodańskie, zaowocuje to Kardynałem (Cardinal), a jeśli po burgunda – Papieżem (Pope).
Glögg – być może pierwowzór Grzańca Galicyjskiego. Powstaje z czerwonego wina dosładzanego miodem, a doprawianego cynamonem, imbirem, goździkami i skórką pomarańczową. Ważne, by przed nalaniem ćwierć szklanki wypełnić migdałami i rodzynkami. Bardzo popularny w całej Skandynawii.
Eggnog – zimowy napój z USA. To dobrze u nas znany kogel-mogel słodzony miodem, aromatyzowany gałką muszkatołową, wanilią i cynamonem, a potem mocno podbijany gorącą szkocką whisky.
Wassail – kolejny brytyjski pomysł, czyli cydr serwowany na ciepło, oczywiście wcześniej dosładzany i aromatyzowany przyprawami korzennymi.
Vin Brulé – wersja grzanego wina popularna w Belgii. Od niemieckiej różni się mocą. Lubiący procenty Belgowie do każdego litra wina dolewają 150 ml brandy. Dodają też plastry jabłka.
Ponche de Navidad – choć Meksyk nie słynie z mroźnych zim, swoją wersję zimowego, rozgrzewającego napoju mają i tam. Właściwie jest to kompot powstały na bazie hibiskusa, tamaryndowca, suszonych śliwek, jabłek, gruszek i sporej dawki wanilii. Wszystko dosładza się znaczną ilością cukru trzcinowego, a potem miesza pół na pół z czerwonym winem i podaje na ciepło.
Tom and Jerry – powstały w 1820 roku ciepły drink, do dziś popularny na zachodnim wybrzeżu USA. Jest kilka jego wersji, ale we wszystkich występuje mieszanka koniaku, ciemnego rumu i gorącego mleka. W tak powstałej mieszance topi się sernik, a całość oprósza mielonymi: gałką muszkatołową, zielem angielskim i goździkami.
Coquito – kolejna propozycja z kraju, gdzie właściwie nie ma zimy, z Portoryko. Bazą jest mleko kokosowe utarte z korzeniami. Do tego jajko, słodzone mleko skondensowane i spora ilość ciemnego rumu. Wszystko podawane oczywiście na gorąco.
Grzane piwo – najbardziej tradycyjny i typowo polski zimowy specyfik. W wersji najstarszej i najbliższej kanonowi gorące piwo ugotowane z przyprawami korzennymi zagęszcza się koglem moglem. Podobno nic tak nie rozgrzewa. Nasi pradziadkowie leczyli tym przeziębienie.
Cola de Mono (hiszp. Małpi Ogon) – mleczna kawa z korzeniami, do której wędruje sporo 60-procentowego destylatu z manioku. Pija się to głównie w Chile. Przed wlaniem alkoholu smakuje jak piernikowa kawa, popularna również w Polsce.
Rum maślany – amerykański, pamiętający jeszcze czasy kolonialne drink. Jego bazę stanowi ciemny, karaibski rum, do którego dodaje się wrzątek i sporą łyżkę… masła. Potem dużo wanilii, cynamonu, ziela angielskiego i gałki muszkatołowej.
Calimero / Bombardino – ten specjał zostawiłem na koniec. Znają go wszak wszyscy bywający zimą w Dolomitach. Wiem też, że coraz częściej trafia do kart drinków w modnych polskich barach. Dla porządku jednak go przedstawmy. To ułożony warstwowo, trochę jak fikuśne latte, napój łączący jajeczny likier (np. włoski bombardino – stąd nazwa) z destylatami (w zależności od inwencji barmana będzie to rum, brandy lub whisky) i kawą. Całość obowiązkowo musi zostać udekorowana bitą śmietaną.