Nie ruszać – to na święta
Udostępnij artykuł
Grudzień ze swoją niezwykłą atmosferą, kształtowaną przez miejskie iluminacje, reklamy pełne bajkowej atmosfery, szklanki grzanego wina wypijane na jarmarkach – kochamy.
Niedawno ukazały się badania pokazujące, że Boże Narodzenie to najbardziej wyczekiwany okres w roku. Jako że opublikowała je poważna firma, a wykonane zostały na zlecenie bogatej i potężnej korporacji, trudno je kwestionować. Można za to zakwestionować samą zasadność tak postawionego pytania. W badaniu nie zapytano, czy lubimy Boże Narodzenie. I chyba słusznie, bo prosta obserwacja pokazuje, że Polacy świąt nienawidzą, a badania mogłyby to potwierdzić.
I co najdziwniejsze, te dwa stwierdzenia – o wyczekiwaniu świąt i o tym, że en masse ich nie cierpimy – się nie wykluczają. Otóż my nie czekamy na to, by podzielić się opłatkiem z namolnym wujem czy posłać kolejny fałszywy uśmiech do zazdrosnego kuzyna. My czekamy na Boże Narodzenie, bo ono oznacza grudzień, a grudzień ze swoją niezwykłą atmosferą, kształtowaną przez miejskie iluminacje, reklamy pełne bajkowej atmosfery, szklanki grzanego wina wypijane na jarmarkach – kochamy.
Popatrzmy, jak ten grudzień wygląda. Zwykle wchodzimy weń z lekkim bólem głowy. Trzeba zapłacić cenę za szaleństwa andrzejkowej nocy. Potem jest niestety tylko gorzej. Zaczyna się piekło, bo trzeba sprzedać lub kupić (zależy po której stronie kontuaru stoisz) prezenty mikołajkowe. I jedno, i drugie coraz trudniejsze, szczególnie w czasach czyhającego za rogiem załamania gospodarczego. Próbować jednak trzeba. Na szczęście Mikołaj, a z nim jedna piąta miesiąca, szybko mija.
Teraz pora na doskonale znany okres, kiedy szał zakupów nabiera tempa nieporównywalnego z niczym. Blogi kulinarne notują rekordy wyświetleń, a na półkach sieci handlowych pojawiają się produkty z oznaczeniem „luksusowe”. W domowych spiżarkach i lodówkach pojawia się zaś coraz więcej produktów wyraźnie oznaczonych „nie ruszać – to na święta”.
Swoje pięć minut przeżywa też rynek wina. Importerzy zacierają ręce, dostarczając całymi kartonami wino do koszów prezentowych. Wszak nawet w kraju tak bardzo plecami odwróconymi do wina, jak Polska, biznesowy zestaw prezentowy musi wino zawierać. Byle nie było to primitivo, bo nazwa brzydko się kojarzy.
Ludzie wino pijający sporadycznie albo zgoła wcale, zaczynają poważne dyskusje, czy do wigilijnej kolacji można je podać, a jeśli tak, to jakie. I często te dyskusje zdają się sprawiać im większą przyjemność niż późniejsze tego wina wypicie w towarzystwie najbliższych.
Ale równie zapalczywe dyskusje dotyczą też odzieży, zabawek, kosmetyków i całej reszty tego, co nasz konsumpcyjny styl życia każe zapakować na gwiazdkowe prezenty. Zaangażowanie, z jakim zapadamy się w przedświąteczne zakupy jest nieporównywalne z jakąkolwiek aktywnością w roku. I to za te zakupy, za sklepy pachnące piernikiem, rozświetlone światełkami, a brzmiące nieśmiertelnym Last Christmas, kochamy grudzień. Boże Narodzenie jest tylko pretekstem.
Dlatego, gdy przyjdzie 24 grudnia, w mediach społecznościowych znowu zaroi się od pełnych goryczy wpisów, że ktoś tam podczas kolacji zadał niewygodne pytanie, kto inny skrytykował outfit albo zwrócił uwagę na mankamenty w figurze. Znów przeczytamy o rowie wykopanym przez polityków w poprzek świątecznego stołu. O rozmowach na tematy drażliwe i niewygodne, jak by do nich też ktoś dokleił karteczkę „nie ruszać – to na święta” i nie dało się tego przegadać w innym terminie.
Na szczęście kolacja, czasem trzeźwa, a czasem podkręcona nie tylko winem, szybko się skończy i gremialnie ruszymy na pasterki, by głośno, acz fałszywie, zaintonować Bóg się rodzi. Szczególnie gromko zaśpiewają antyklerykałowie i wojujący ateiści, wszak wiara wiarą, a tradycja tradycją.
W pierwszy dzień świąt pośpimy do obiadu, zbindżujemy jakiś serial i kolejny dzień zaliczony. Dzień drugi to już tylko dojadanie placków i tego wszystkiego, co od kilku dni leżało z oznaczeniem „nie ruszać – to na święta”. Tradycyjnie zjemy tego mniej niż połowę. Reszta trafi do śmietników albo – daj Boże – podczas świątecznego spaceru zaniesiemy ją do jadłodzielni. Potem wrócimy do domów i z wyraźną ulgą zakrzykniemy: „Święta, święta i po świętach!”, a nasze myśli skierują się w stronę sylwestra, wszak to też grudzień.