
Szukając porto w Porto
Udostępnij artykuł
No i się doczekaliśmy. Jakiś czas temu Ryanair zainaugurował regularne połączenia pomiędzy Krakowem a Porto. To jeden z najbardziej wyczekiwanych kierunków, jeden z tych, o których od dawna marzyli nie tylko miłośnicy budżetowych podróży. Jestem przekonany, że połączenia będą cieszyły się popularnością, a skorzystają z niego nie tylko miłośnicy wina. Wiem też, że wszyscy którzy odwiedzą Porto, choćby na 3 dni, przynajmniej jedno popołudnie poświęcą na poznanie win porto.
Dla większości odwiedzających będzie to pewnie krótki city break, toteż nie warto zostawiać sobie na pobyt jakichkolwiek formalności i maksymalnie dużo załatwić przed wylotem. Oczywiście warto przy tym pozostawić sobie spore pole na improwizację, bo przecież Porto to jedno z tych miast, gdzie żeby znaleźć coś urokliwego warto się zgubić. Jednak wizyty u producentów porto warto zaplanować z wyprzedzeniem. Sam skorzystałem ze strony www.winetourismportugal.com To jeden z największych tamtejszych organizatorów imprez enoturystycznych. Działają na terenie wszystkich portugalskich regionów winiarskich w tym oczywiście nad Douro. Z ich szerokiej oferty wybrałem program „Port Wine Cellars Tour”. To popołudniowy program obejmujący wizytę i degustację win u trzech producentów.

Jeszcze przed wylotem otrzymałem mapkę i „rozkład jazdy”. Zgodnie z nim w samo południe przeszedłem majestatycznym mostem Ludwika Pierwszego. W chwili, gdy przekraczałem Douro równocześnie opuściłem Porto. Druga strona rzeki to już Vila Nova de Gaia, funkcjonalnie to dziś część Wielkiego Porto, ale formalnie osobne miasto. I to w nim a nie w Porto powstają słynne wina. A tak naprawdę nie powstają, a dojrzewają. Rodzą się ponad sto kilometrów bardziej na wschód, na stromych stokach doliny Douro, skąd przez wieki wstępnie przefermentowane wino było spławiane specjalnymi łodziami nazywanymi rabelo. Dziś łodzie zastąpiły ciężarówki cysterny, a tamtejsze quinta (gospodarstwa) to małe przedsiębiorstwa, ale zasady są takie same – wciąż najważniejsze jest dojrzewanie. I właśnie piwnice gdzie wino dojrzewa, miałem odwiedzić.
Punktualnie o 14:00 zjawiłem się u bramy Caves Croft i pierwszym co mnie zaskoczyło był fakt, że określenie „piwnice” jest bardzo umowne. Porto dojrzewa w specjalnych budynkach nad poziomem gruntu. Podłoże jest takie, że piwnic nie da się wykopać. Na wejściu okazałem otrzymany mailem voucher, a w zamian otrzymałem kieliszek mocno schłodzonego Croft Pink Port – wina, które w świecie porto jest nowością. Pierwszy raz różowe porto zabutelkował właśnie Croft raptem 9 lat temu, w 2008 roku. To wino bardzo aromatyczne, o zdecydowanie wakacyjnym pokroju, silnie owocowe (maliny, truskawki), w ustach słodkie, ale z dobrą kwasowością. Wino ma w sobie na tyle dużo smaków, że świetnie sprawdzi się jako baza do koktajli. Podczas degustacji przemiła pani przewodnik wytłumaczyła nam, dlaczego Croft położony jest znacznie wyżej niż większość producentów. Byli tu jako jedni z pierwszych. Firmę założono w roku 1588. O zaporach nikt jeszcze nawet nie myślał, toteż Douro często wylewało i produkcja nad samym brzegiem była zbyt ryzykowna. Kolejne opowieści usłyszymy już podczas spaceru poprzez labirynt beczek. Dowiemy się jak powstaje Ruby i Tawny, dlaczego wino z małych beczek jest brązowe, a z dużych rubinowe, czym jest mikrooksydacja i jaka systematyka obowiązuje w uniwersum Porto. Takie terminy jak LBV już nigdy nie będą dla nas niezrozumiałe.
Na zakończenie w uroczej salce degustacyjnej próbujemy kolejnych dwóch etykiet. Porto Croft Reserva to klasyczne Ruby o świetnej porzeczkowo-wiśniowej owocowości podkręconej tonami przyprawowymi oraz drzewem cedrowym. W ustach pojawiają się ponadto tony czekoladowe. Bardzo dobre wrażenie robią wciąż obecne szlachetne garbniki.
Drugim z win jest Croft 10 Year Old Tawny Port klasyczne, średnio półkowe Tawny. Tutaj nos to przede wszystkim tony orzechowe, migdałowe i ton przypraw, po chwili dochodzi do tego suszony daktyl i figa, a w zdecydowanych słodkich ustach odnajdziemy również dżem wiśniowy i powidło śliwkowe. Bardzo ciekawe, złożone wino.
Wizyta trwała około godziny, a o 15:30 mamy zameldować się przy wejściu do Sandemana, a to jakieś 20 minut spacerem, trzeba się więc spieszyć. Spacer trwa prawie 30, ale leżące po drugiej stronie Douro Porto wygląda tak pięknie, że co chwile stajemy na kolejne zdjęcia. Finalnie docieramy 3 minuty przed czasem. O ile w Crofcie było nas łącznie 4 osoby, tu blisko mostu jest spory tłum.
Ruszamy punktualnie, nasza Pani przewodnik ubrana w pelerynę i sombrero wyraźnie nawiązuje do logo firmy. Toteż pierwszym co poznajemy to właśnie historia tego logo. Stworzył je w roku 1928 George Massiot Brown – Szkot, który lubił o sobie myśleć, że jest Francuzem. W zamyśle łączy ono hiszpański kapelusz (bo Sandeman to też sherry czyli Jerez de la Frontera) z peleryną typowa dla studentów z Porto. Tak powstał The Don jeden z najbardziej rozpoznawalnych znaków firmowych przemysłu winiarskiego.
Potem tradycyjny przemarsz pomiędzy beczkami tak małymi (650 litrów) jak i kolosami mieszczącymi po 25 tysięcy litrów, krótki rzut oka na skarbczyk, gdzie stoją butelki z początku ubiegłego wieku, w międzyczasie wykład o metodach powstawania porto, zaproszenie do odwiedzenia quinty w górze Douro i trafiamy do salki degustacyjnej. Na stole czekają na nas dwa kieliszki. W pierwszym odnajdujemy Sandeman Porto White, to trzyletnie wino świetnie łączy w sobie owocową słodycz podkręconą tonem waniliowym z rześkością tropikalnych owoców i lekką cytrusowa kwasowością, świetnie smakuje w 25 stopniowym ciepełku. Później wieczorem będę miał okazję spróbować bardzo popularnego koktajlu „porto tonic” opartego o dwie części toniku i 1 część właśnie tego wina. Warto to połączenie zapamiętać.

Drugi kieliszek zdradza się barwą, wyrazisty bursztynowy mówi jasno, to tawny, a konkretnie Sandeman Porto Imperial Reserve. Ten blend win dojrzewających od 4 do 12 lat powala złożonością. W nosie odnajdziemy suszone i kandyzowane owoce, świeżo starte orzechy, nuty drzewne i ziołowe. Każdy niuch niesie coś nowego. W ustach aksamitne, gęste, słodkie i bardzo długie. Żałuję, że ze względu na limit bagażu nie będę mógł kupić butelki by zabrać do Polski, w zimowe wieczory było by idealne.
Kolejną, trzecią tego popołudnia wizytę mamy zaplanowaną na godzinę 18:00. Naszym celem jest piwnica Burmester. To prawie po sąsiedzku, raptem 5 minut spacerem. Po drodze jest więc szansa na szybką kawę z widokiem na monumentalny Most Ludwika Pierwszego. Docieramy o czasie, ta piwnica jest najbliżej mostu, właściwie jesteśmy pod nim, stąd odwiedzających tu najwięcej, wręcz jest lekka kolejka. My mamy vouchery od Wine Tourism Portugal toteż wchodzimy z marszu. Tym razem zwiedzanie rozpoczyna się od powtórzenia wiedzy o systematyce win porto, potem jest spory wykład o siedliskach i mikroklimatach doliny Douro. Dowiaduję się między innymi, dlaczego porto od zawsze było kupażem. Odpowiedź jest zaskakująco oczywista, do kadzi trafiło wszystko co o danym czasie, najczęściej w połowie sierpnia było dojrzałe. A jako że specyfika doliny sprawia, że jest tam setki jak nie tysiące mikrosiedlisk, mówiąc inaczej grona rosnące wyżej dojrzewają inaczej niż te niżej, że te za załomem jeszcze inaczej, do tego jest tam ponad 40 odmian, więc trzeba było sprawę uprościć. W efekcie do kadzi trafiło co akurat było gotowe. Z czasem receptury przemyślano, ale zasada wspólnej fermentacji i wieloskładnikowych kupażów jest stosowana do dziś.
Po wykładach przyszedł czas na degustację i tu spotkało mnie wyróżnienie. Osoby kupujące wstęp w kasie miały szanse spróbować dwóch win, a osoby rezerwujące przez Wine Tourism Portugal trzech i dodatkowo w zestawie były czekoladki jako sugestia parowania. Spróbowałem kolejno: Burmester White Porto wino powstające odrobinę inaczej, przez pierwszy rok dojrzewa w stali, dopiero potem na kolejne dwa lata trafia do dużych beczek. Dzięki temu zabiegowi udaje się zatrzymać świeżość i wyrazistą kwasowość, która trzyma to wino w pionie i jest niezbędną do zbalansowania sporego cukru. Najbardziej owocowe ze wszystkich próbowanych wzmacnianych bieli, ale oczywiści również pełne tonów przypraw. Fajne wino, bardziej na taras niż przed kominek. Burmester Ruby Porto – tu też postawiono na owoc, wino to niemalże ekstrakt wiśni a pod spodem słodkie przyprawy. Ostatnim był Burmester Jockey Club Reserve Porto czyli podstawowe tawny tego producenta. Jak na wino podstawowe jest bogate, o ostrym przyprawowo-orzechowym bukiecie, w ustach pełne, zdecydowane, wyraziście słodkie, ale nie mdłe. W moich notatkach dostało dobre plus, czyli tylko o jeden stopień mniej niż Croft 10 Year Old Tawny Port – które oceniłem na bardzo dobre minus.

To było świetnie spędzone, relaksujące popołudnie, ale też świetna lekcja na temat win porto, z całą pewnością zapamiętam z niej znacznie więcej, niż to że porto nie powstają w Porto tylko w Vila Nova de Gaia.
Przy okazji okazało się, że wcześniejsze zaplanowanie pozwala na efektywne wykorzystanie czasu. Udało się też wydać troszkę mniej. Za imprezę zapłaciłbym 35 euro, gdybym płacił w każdej z piwnic osobno wyszło by o 10 euro drożej. Do tego byłbym narażony na kolejki w dwóch ostatnich miejscach. Dlatego zdecydowanie namawiam na wykupienie imprezy jeszcze przed wylotem. Osoby mające więcej czasu i trochę grubszy portfel mogą skorzystać również z innych wycieczek. Pełna ofertę znajdziecie na stronie www.winetourismportugal.com
Do Porto podróżowałem na koszt własny, degustowałem na zaproszenie Wine Tourism Portugal.