Wino na Olimpie
Udostępnij artykuł
Chyba mało który – było nie było – produkt spożywczy korzysta z tak niezwykłej otaczającej go aury i majestatu, przed którym – z różnych zresztą powodów – klękają zarówno profani, jak i wtajemniczeni.
Ci pierwsi oddają mu hołdy, z pokorą szperając między półkami w dyskontach lub – unikając konfrontacji ze sprzedawcą – sklepach specjalistycznych. W restauracji ograniczają się do białego lub czerwonego wina domu, względnie bezpiecznego prosecco.
Ci drudzy uzbrojeni w wiedzę i doświadczenie, chętnie wyzwą na merytoryczny pojedynek obsługę fachowego sklepu, a restaurację bez 30-stronicowej karty win omijać będą szerokim łukiem.
Oczywiście obraz to przerysowany (takie prawa felietonu), ale w żadnym razie szyderczy. Wino to wbrew pozorom napój bardzo demokratyczny i na żadnego konsumenta obrażać się nie będzie. Oba powyższe, skrajnie różne, typy mają prawo do przeżywania winnej nirwany na swój sposób i skwapliwie z tego prawa korzystają.
Braki nawet podstawowej wiedzy winiarskiej nie blokują dostępu do czystej przyjemności, płynącej z samego wina, towarzystwa, miejsca czy chwili. Tak, jak ponadprzeciętna wiedza na temat 500 natywnych odmian winorośli we Włoszech, tajników produkcji win VDN czy anomalii geologicznych Burgundii i ich wpływu na charakterystykę siedlisk nie dają dostępu do jeszcze większej przyjemności niedostępnej maluczkim. Bo jak nie ma czegoś „bardziej optymalnego”, tak nie ma lepszej lub gorszej nirwany.
A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że pozostawanie w niewiedzy łączy się ze swoistą stratą – nie, nie z powodu mniejszej przyjemności – stratą porównywalną do nieuważnego przejścia obok Muzeum Dalego w Figueres, bez nawet krótkiej przebieżki korytarzami; stratą podobną do zignorowania ważnej książki, o której dyskutują wszyscy znajomi i media, czy też podobną do niezobaczenia finału piłkarskich mistrzostw Europy z udziałem polskiej drużyny (tak, już wiem, że się zagalopowałem). To wszystko są straty z powodu
n i e u c z e s t n i c z e n i a !
Wszak podążając ścieżką winnej edukacji – wszystko jedno, czy w postaci sformalizowanego kursu, czy samodzielnych studiów – poznajemy nowe światy. Natura, ta ożywiona, jak i nieożywiona, cywilizacja (tak, uprawa winorośli i wytwarzanie wina to produkty cywilizacji) – wszystko to opowiada nam historie, czyniące nasze życie lepszym, ciekawszym, bardziej urozmaiconym.
Owa edukacja nie musi (choć może) prowadzić do jakiejś profesjonalnej mety. Ba, w tej materii zresztą trudno sobie taką metę wyobrazić – winny wszechświat też wciąż się zmienia i rozrasta. Owa edukacja, ciągłe samodoskonalenie, poszukiwania mogą być celem samym w sobie. Winna materia pozwala każdemu podążać ulubioną ścieżką. Tu nie ma znienawidzonej matmy czy niekiedy ambarasujących zajęć praktyczno-technicznych. Tutaj satysfakcja jest gwarantowana, a program nauczania z definicji dobrany indywidualnie. Ralph Waldo Emerson napisał: „Życie jest podróżą, a nie punktem docelowym”.
Wszystkim winopijcom życzyć należy ciekawej drogi – profesjonalistom do najdalszych zakamarków winnego uniwersum, a tym pretendującym – do poznania światów, o których istnieniu wcześniej nie wiedzieli (oczywiście z „Trybuszonem” w dłoniach).