Panel: Beczka bez dna
Udostępnij artykuł
Finiszowanie whisky to zabieg polegający na tym, że po standardowym leżakowaniu wlewa się ją jeszcze na jakiś czas (przeważnie 6–24 mies.) do innego rodzaju beczki, aby nabrała nowych smaków. Jak mówią złośliwi, zwyczaj ten wziął się nie z kreatywności, a z oszczędności, w której Szkoci jak wiadomo przodują. Nastąpiło to w latach 80. XX wieku, kiedy drastycznie wzrosła cena beczek po sherry. Do tej pory były one w Szkocji tradycyjnie stosowane do standardowego leżakowania. Kiedy wyparły je znacznie tańsze beczki po bourbonie, producenci zapragnęli dać klientom podobny smak za znacznie rozsądniejszą cenę – pionierami były destylarnie Glenmorangie i Balvenie.
Trend przybrał na sile na początku XXI wieku i trwa w najlepsze. Do finiszowania nadal najczęściej używa się beczek ex-sherry, które do typowych bourbonowych aromatów (wanilia, karmel, toffi) dodają nuty suszonych owoców i korzennych przypraw, ale fantazja twórców stała się nieograniczona. Mile widziane są beczki po wszelkiego rodzaju winach, a także koniaku, rumie, tequili, piwie, a nawet tabasco (George Dickel) czy… śledziach (Bruichladdich). Każda beczka daje co innego – np. ta po burgundzie – intensywną owocowość, po czerwonym bordeaux – aromaty winogron i czerwonych owoców, po tokaju – owoców egzotycznych (cytrusy, mango).
Poniżej zaś kilka notek degustacyjnych finiszowanych whisky dostępnych na polskim rynku.
Hatozaki 12 YO Umeshu Cask Finish
Kaikyo Distillery
Importer: Cerville Investments
Cena: 460 zł (0,7 l)
Japońska whisky finiszowana w beczkach po umeshu – trunku uparcie nazywanym u nas „japońskim winem śliwkowym”, choć w rzeczywistości jest to nalewka na owocach moreli japońskiej (Prunus mume) – do ich maceracji wykorzystuje się miejscową wódkę shōchū.
Bardzo owocowy nos: kwaskowate akcenty rozmaitych śliwek (z przewagą renklody) oraz ume są równie (a może nawet bardziej) intensywne niż słód i wanilia. Lekkie, odświeżające usta: śliwki, ume, umeshu i akcent świeżego dębu – wszystko w bardzo dobrej równowadze. Wysoki alkohol nie przeszkadza, a pełni rolę kontrapunktu dla owocowości – pikantnej, rozgrzewającej przyprawy i jest odmierzony właściwie. Nader ciekawa i przyjemna, „śniadaniowa” whisky. (alk. 46%)
Smokehead Twisted Stout
Ian Macleod Distillers
Importer: Vininova
Cena: 294 zł (0,7 l)
Ian Macleod to właściciel kilkunastu marek alkoholi – w tym tak znanych szkockich single maltów, jak Rosebank, Tamdhu czy Glengoyne. Smokehead to projekt, który powstał z powodu niemożności zakupu destylarni na Islay – firma zleca już istniejącej gorzelni produkcję różnych whisky według swoich pomysłów. Co to za gorzelnia, nikt nie wie – najbardziej podejrzane o kolaborację są Lagavulin i Caol Ila – osobiście jestem wyznawcą tej drugiej spiskowej teorii.
Twisted Stout finiszował w beczkach po tytułowym piwie i czuć to już od samego początku. Nos jest łagodny i nader głęboki: podkłady kolejowe, torf, oscypek, czerwone owoce (żurawina), stolarnia, w której świeżo nasmarowano maszyny, rozgrzany na topniejącym asfalcie drogowy piasek: można tym wszystkim zaciągać się i oddychać, zwłaszcza że alkohol jest doskonale wtopiony. Usta zaskakująco po tym industrialnym festiwalu lekkie i – w porównaniu z bukietem – dosyć oszczędne (torf, drewno, dym), z nieco wystającym alkoholem. Za tę cenę nie ma jednak co marudzić: jeśli lubicie Islay – przyjrzyjcie się tej whisky i spróbujcie jej z naszym oscypkiem; z żurawiną zwłaszcza. (alk. 43%)
Smokehead Tequila Terminado
Ian Macleod Distillers
Importer: Vininova
275 zł (0,7 l)
Finisz w beczkach po tequili. Pierwszy nos to aromat naszego górskiego sera gołka. Także wanilia, toffi i kłoda z dogasającego ogniska. Usta gładkie, dosyć masywne, lekko słodkie, z akcentem toffi oraz węglową końcówką w stylu czarnego Johnnie Walkera. Zrównoważona i bardzo smaczna whisky. (alk. 43%)
Old Perth Pedro Ximénez Limited Edition
Morrison Scotch Whisky Distillers
Importer: Singlemalt.pl
Cena: 359 zł (0,7 l)
Singlemalt.pl i powiązany z nim stacjonarny stołeczny Fort Whisky zaczęły ostatnio handlować też winem i być może temu należy przypisać pojawienie się w ofercie tej ekstremalnie „winnej” whisky – blended malta leżakowanego w beczkach po sherry oloroso i PX, po czym
finiszowanego przez 15 miesięcy wyłącznie w tych drugich.
W nosie zmasowany atak sił słodkiego sherry; także czarna czekolada Toblerone z miodem i migdałami, rodzynki moczone w koniaku, wanilia, chałwa, odrobina śliwki z pestką, świeże drewno i alkohol. Usta pełne czarnej czekolady, niestety bardzo dużo też alkoholu i drewna, niekoniecznie perfekcyjnie zintegrowanych. Z tego ostatniego względu przyda się dodatek odrobiny wody, która uspokaja całość. (alk. 56,2%)
Dingle Wheel of the Year
Lá Le Bríde Single Malt
The Dingle Whiskey Distillery
Importer: Vininova
459 zł (0,7 l)
Single malt z irlandzkiej destylarni Dingle leżakowany klasycznie, w beczkach po bourbonie, a finiszowany w tych po amerykańskiej żytniówce, czyli rye whiskey.
Bardzo delikatny i bardzo zaskakujący nos, przywodzący raczej na myśl okowitę z dobrego łąkowego miodu (np. naszego Franta Wildflower). Oprócz rzeczonego miodu oraz łąkowych suchych traw i ziół, także odrobina marcepanu, wanilii i czekolady ze skórką pomarańczową. W ustach integralny stop wanilii i owocowości (m.in. gorzkiej pomarańczy) – moim zdaniem cecha charakterystyczna wielu irlandzkich whiskey – jednak nieco przytłoczony goryczką i alkoholem. Ujmuje mnie subtelność bukietu, ale martwi agresywność całej reszty, tym bardziej, że woda nie bardzo pomaga – wręcz wzmaga odczucie goryczy. Drogo! (alk. 50,5%)
Dingle Wheel of the Year
Bealtaine Single Pot Still
The Dingle Whiskey Distillery
Importer: Vininova
Cena: 535 zł (0,7 l)
Leżakowanie ex-bourbon; finiszowanie w beczkach po shiraz dało ciekawy miedzianoczerwony kolor, przywodzący na myśl pomarańczowe wino. Nos dość nikły, owocowy, trudno definiowalny (maliny, renklody), piwnica, w której leżakuje czerwone wino, akcent wanilii, toffi i beczki. Usta to powtórzenie nosa plus rancio i paląca alkoholowa końcówka. O ile Lá Le Bríde można nazwać „intrygującą”, o tyle w przypadku Bealtaine ciśnie się na usta słowo „rozczarowująca”. I – to już na marginesie – nie chciałbym płacić ponad pięć stów za to rozczarowanie. (alk. 52,5%)