Lublin na kieliszki
Udostępnij artykuł
Subiektywny przewodnik, gdzie pić i jeść
Tym razem ciekawość zawiodła nas na wschód. Co tam w tym Lublinie mają? Kuchnia regionalna i kuchnia żydowska − to dwa hasła, które chodziły nam po głowie, gdy układałyśmy plan podróży. Czy te tradycje kulinarne są wciąż żywe? A napitki? Lublin i jego okolice znane są z browarów, upraw chmielu i produkcji mocnych alkoholi − co zatem z winami? Tyle pytań wymagało odpowiedzi, więc bez zbędnej zwłoki wyruszyłyśmy w teren.
Zaczniemy od dwóch miejsc, które zrobiły na nas największe wrażenie. Bardzo się od siebie różnią, mają inną historię oraz inny styl i klimat. Łączy je natomiast jedno – świetne jedzenie. Pierwsze to kultowa Mandragora – restauracja z kuchnią Żydów aszkenazyjskich, wywodzących się z Europy Środkowej i Wschodniej. Do drugiego – Kuchni Otwartej – zaprosił nas Jarosław Baranowski, ceniony sommelier, bardzo aktywny w środowisku i znany z pasji do polskiego wina. Przyznajemy, że nie planowałyśmy odwiedzać miejsc poza ścisłym centrum (z małym winiarskim wyjątkiem, o czym dalej), bo lubimy ustalać trasy na dystansach dających się pokonać pieszo, ale takiemu zaproszeniu nie mogłyśmy odmówić. Było warto!
Kulinarne wysokie C
Restauracja 4. Mandragora powstała z potrzeby serca Izabeli Kozłowskiej-Dehnik, która prowadzi ją razem z mężem Kamilem. Menu bazuje na najlepszych rodzinnych tradycjach – prababcia pani Izabeli była Żydówką. Kuchnia prababci przypadła do gustu zarówno mieszkańcom Lublina, jak i turystom. Miejsce jest laureatem programu Kuchnia Inspiracji, organizowanego przez władze miasta, skierowanego do branży gastronomicznej; jego cel to promocja lubelskich restauracji, które pielęgnują kulinarne dziedzictwo regionu, kierują się zasadą less waste i korzystają z usług lokalnych dostawców. Najlepszą rekomendacją jest jednak brak wolnych stolików, jeśli nie zrobiliśmy wcześniej rezerwacji – tak więc zawsze o niej pamiętajcie!
W Mandragorze zjadłyśmy obiad, na który złożyły się pozycje obowiązkowe, czyli rosół z kreplachami (ręcznie lepionymi pierożkami z nadzieniem mięsnym) oraz szałowa wątróbka! Smażona z pieczarkami na winie i miodzie jest specjalnością restauracji rekomendowaną przez przewodnik Gault & Millau. Nic dziwnego, stężenie umami jest w niej niewiarygodne. A do wątróbki polecamy kieliszek merlota od Teperberga (o tej winiarni poniżej). I wstępujemy do raju. Jak mówi zarządzająca od siedmiu lat restauracją Valentyna Bahriy, wielu gości przychodzi do Mandragory, by przypomnieć sobie smaki dzieciństwa. Mówią później, że dokładnie takie pierogi czy czulenty (dostępne w menu szabasowym w kilku wariacjach: z jagnięciną i palonym jajkiem; z gęsiną; z wołowiną i ziemniakami) robiła ich babcia.
Domowe są też atmosfera i klimat – na stołach serwety, kwiaty i porcelanowe cukierniczki, na ścianach fotografie jak z rodzinnego albumu.
Ale wróćmy do talerzy. Oprócz potraw z karty są też świąteczne – specjalne menu jest przygotowywane na Rosz ha-Szana – żydowski nowy rok; w okresie Chanuki je się tłusto – zgodnie z tradycją – placki ziemniaczane zwane latkes i domowe pączki. Mandragora znana jest również z żydowskiej kawy – parzonej w tygielku, z dodatkiem kardamonu, cynamonu i karmelizowanego cukru oraz z deserów, a szczególnie paschy. Jednak na paschę w Mandragorze musimy wrócić, bo tym razem rosół i wątróbka nas zaspokoiły totalnie. Ukłony dla szefa kuchni Bartosza Lipskiego i całej jego ekipy!
Co pije się do takich potraw? Oczywiście koszerne wino. W Mandragorze – od Teperberga – założonej w 1870 roku, jednej z najstarszych i największych winiarni w Izraelu. Są to wina jednoszczepowe, np. gewürztraminer oraz kupaże, jak Famitage (połączenie dabouki – starożytnej odmiany izraelskiej z sauvignon blanc i gewürztraminerem): wino jest owocowe, odświeżające, z delikatnym kwiatowym aromatem. Do karty szabasowej proponuje się wino domu z winiarni Recanati. Uwaga! Większość win dostępna tylko na butelki!
W 3. Kuchni Otwartej przeżyłyśmy wieczór pełen zachwytów! Najpierw zjadłyśmy: czekadełko – szałwiowe masło z kaparami, podane z bułeczką z pestkami dyni i słonecznikiem; amuse-bouche: sajgonki z wieprzowiną, majonezem z miso i olejem chili; tatara wołowego z szalotką, rydzami i kiszonym burakiem, w którym zamiast żółtka był wołowy szpik. Jako intermezzo wystąpiły gin, ogórek i mięta. Potem była kaszanka wegetariańska z sosem veloute z pasternaku, oliwą truflową i chutneyem z porzeczek. Na finał selekcja wędlin: karczek, koźlina i ligawa z macerowanym orzechem włoskim i marynowaną rzepą.
Menu w Kuchni Otwartej skomponowane jest według klucza: mały głód, większy głód, duży głód; poza tym desery oraz sezonowane wołowe steki. Wiemy, że decyzje, co zjeść w dobrej restauracji nie są łatwe, ale taki podział nieco pomaga.
Do tego piłyśmy: Prosecco Valdobbiadene od Borona (Wenecja Eugenejska); Chardonnay-Pinot Blanc z Krasnej Hory (Morawy), a do wędlin – greckie Tsantali z winnicy Naoussa – oczywiście polecone przez Jarka. Kapitalne jest to, że coraz częściej restauracje doceniają obecność sommelierów, którzy potrafią oczarować gości – i wiedzą, i umiejętnością doboru win do okazji, zachcianek oraz humoru. Był też deser! Jak nam powiedziano: Kuchnia Otwarta przygotowana jest na sytuację, gdy gość myśli, że już nie zmieści deseru. Poczęstowano nas mini-magdalenkami. Pyszne! Na koniec jeżynówka robiona na miejscu – to taki lubelski zwyczaj, że każda większa restauracja ma swój nastaw i autorskie propozycje nalewek – bardzo nam się to podoba. Za Kuchnią Otwartą niech przemówią: świetne jedzenie, idealnie dobrane wina i zgrany zespół, którego pracę można obserwować, czekając na swoje pyszności. Idźcie tam zjeść!
Bywanie tu jest modne
Droga z Krakowa do Lublina nie przysporzyła nam większych trudności, ale w trakcie planowałyśmy już odwiedziny w różnych miejscach i czytając ich menu, mocno zgłodniałyśmy. Postanowiłyśmy posłuchać znajomych spotkanych w Krakowie wieczór wcześniej i zajrzałyśmy do 5. Munchies Lublin. Wszystkim – od najnowszego wpisu na profilu w mediach społecznościowych po ostatnią frytkę – robią wrażenie bezpretensjonalności. I to lubimy! W menu mają zacne burgery, skrzydełka, frytki z bogactwem dodatków (esencja dirty fries) i maślane bułki do kanapek, które możecie skomponować z panierowanym udkiem z kurczaka, szarpaną wieprzowiną lub tofu – także w opcji burgerowej. Coś wspaniałego te brioszki! Plus lokalne piwo z browarów Zwierzyniec lub Zakładowego – i jest zachwyt. Przygotowują też tematyczne menu weekendowe, np. fried chicken weekend albo burger weekend. Warszawiacy mają szczęście – na Ursynowie też jest Munchies. Kiedy Kraków?
Lubimy śniadania, co jest już wiedzą powszechną. Lubimy także jadać je stylowo. Dlatego nasze pierwsze w Lublinie zjadłyśmy na samym Krakowskim Przedmieściu, w sławionej w mediach społecznościowych i zachwalanej przez influencerów śniadaniowni 6. Pelier. Piękne wnętrze idealnie otuliło nas w wietrzny październikowy poranek; kanapa, dużo świateł i zapach kawy ogrzały nas. Dla lubiących rześkie powietrze i/albo późniejsze śniadania, gdy słońce stoi już wyżej – jest do dyspozycji ogródek.
Jadłyśmy bajgle z jajkiem i boczkiem. Jajko rozlewało się, jak powinno; boczek był chrupiący; ciepłe bajgle smakowały świetnie. Oprócz nich w menu śniadaniowym są tradycyjne francuskie przysmaki: crêpes suzette, czyli naleśniki na słodko z sosem pomarańczowym, monte cristo – (coś jak crocque monsieur, tylko z majonezem i w panierce z jajka) czy crocque madame i benedykt – fantazje na temat jajek. Z innych stron świata: szakszuka z dodatkiem ostrej papryczki; precel angielski z jajkami sadzonymi, bekonem, frankfurterką, fasolą, pomidorami i pieczarkami, portobello – czyli (niemal) full English breakfast; buratta serwowana na chałce z guacamole, z dodatkiem owoców, miodu i mięty oraz sałatki: cezar, orzechowa, verde (z rozmaitych liści) i nicejska. Śniadania serwowane są do 14:00, pizza od 12:00, a tacosy od 16:00. Desery, kawa, herbaty i drinki, czyli wino, piwo i koktajle − na szczęście cały dzień.
Jeśli dla kogoś ważne jest bywanie w miejscówkach designerskich, to nie można zapomnieć o 7. Pijalni Perła. W końcu Lublin znany jest z produkcji piwa, a Perła to najbardziej rozpoznawalna marka Browarów Lubelskich.
Pijalnia urządzona jest z rozmachem, a sala zaplanowana w oryginalny sposób – wszyscy goście siedzą przy dużym barze o owalnym kształcie. Nie ma osobnych stolików. Słusznym jest tu zadarcie głowy i spojrzenie w sufit złożony z luster, w których odbija się bar. Miejsce idealne dla instagramerów spragnionych nowego pleneru do produkcji rolek, storisków czy zwykłych zdjęć. À propos pragnienia, to Pijalnia Perła zaprasza do biesiadowania, rzecz jasna przy piwie Perła, ale też przy produktach z innych browarów, w tym rzemieślniczych (wspólnym mianownikiem jest to, co lubelskie) oraz – co odnotowujemy z radością – przy polskich winach! Uściślając: winach pochodzących z regionu lubelskiego, z winnic Barczentewicz i Mickiewicz; są też wybrane butelki z winnicy Dymek i Germasińskich. Jest również desant z zachodniopomorskiego, czyli Winnica Turnau.
I – przy okazji – trzeba to mocno podkreślić: w wielu lubelskich barach, kawiarniach i restauracjach w kartach win są i polskie, z dużym naciskiem na region. Brawo!
Spokojnie, spokojnie… będzie i wino!
Grono i Tinto są wymieniane jednym tchem jako lubelskie miejscówki winiarskie. Różnią się jednak klimatem i zawartością kart.
10. Tinto – restauracja w centrum – dyskretnie usadowiła się obok ratusza i Bramy Krakowskiej. Zasiada się na antresoli lub w piwnicy, by przy przystawkach, deskach serów i wędlin lub konkretniejszych daniach – od sałatek, przez zupy i makarony, po steki, ewentualnie pięcio- lub siedmiodaniowym menu szefa kuchni – zająć się lekturą obszernej karty win. A w niej butelki z różnych stron świata, także z Polski – niestety tych ostatnich nie było nam dane spróbować, bo zapasy się skończyły. Ponieważ jednak Tinto to również import win pod marką Winny Skład – rozejrzałyśmy się po świecie. Zamówiłyśmy mule w białym winie, do których podano smaczne grzanki z ziołami. Połączyłyśmy je: Paulina z mineralnym rieslingiem (Hanewald-Schwerdt Riesling auf der Pochel z Palatynatu), a Maja ze świeżym Dopff & Irion „Cuvée René Dopff” Gewürztraminer z Alzacji. Po lunchu zajrzałyśmy do sekcji z naszym ulubionym kolorem – pomarańcz reprezentują wina włoskie. Skusiłyśmy się na sycylijskie grillo Valdibella „Sulle Bucce” IGP Terre Siciliane z 2019 r. Mówimy mu zdecydowanie: Vorrei un altro bicchiere, per favore!
Bardziej swojsko poczułyśmy się jednak w wine barze i sklepie 1. Grono, gdzie tamtego wieczora królowała sommelierka in spe, panna Julia, której urok i wiedza o gustach stałych klientów zrobiły na nas wspaniałe wrażenie. W Gronie cała półka przeznaczona jest na wina polskie – są butelki z Dworu Sanna, Winnicy Gronowskich i Skarpy Dobrskiej. Oprócz tego – winiarski świat w pełnej krasie. Jeden z obecnych w Gronie bywalców polecił nam sycylijskie Valdibella Acamante Perricone DOC z endemicznego szczepu perricone. Kolor tego wina cieszy oko, bo jest intensywnie rubinowy, w nosie mamy korzenny aromat, a w ustach wyczuwalne garbniki. To wino przyjemnie otuliło nas w ten chłodny i mokry lubelski wieczór. Wydaje się nam, że jeśli zaczynać przygodę z winem w Lublinie, to właśnie w Gronie – czekają tu na skosztowanie butelki z różnych regionów Francji, Portugalii, Hiszpanii, Niemiec i Włoch; od delikatnych owocowych musiaków, jak Guizzo Valdobbiadene Prosecco Extra Dry, przez świeżą, z nutami białych kwiatów, cytrusów i wanilii Valdibellę Munir Catarratto DOC, po wyrazisty, taniczny Clos Puy Arnaud Cuvée Les Ormeaux z nutami czarnych i czerwonych owoców, tytoniu i skóry. Różnorodna oferta, także cenowo, zachęca do zajęcia wygodnego miejsca przy beczce po winie, która pełni rolę stolika i uważnego zapoznania się z propozycjami właścicieli.
Jeśli przed wizytą w wine barze zechcecie się posilić i nieco odetchnąć od centrum, to wybierzcie się kawałek dalej, na Spokojną 2, do lokalu o takiej samej nazwie, tylko bez spacji – 8. Spokojna2 . Jest nowoczesny, mieści się na parterze biurowca i kusi przestrzenią urządzoną modnie, ale bez zadęcia, wygodnymi fotelami i zmieniającym się wraz z porami roku menu śniadaniowym. Umieściłyśmy Spokojną2 w części o winach, bo jej karta zajmuje więcej miejsca niż rzeczona oferta śniadaniowa. To bynajmniej nie oznacza, że namawiamy do rezygnowania z posiłku, ale kieliszek półwytrawnego Cuvée (seyval blanc, johanniter, solaris, jutrzenka, hibernal, bianca) z naszej ulubionej dolnośląskiej winnicy Silesian czy Pinot Blanc Beton od Kamila Barczentewicza smakują świetnie o każdej porze. W Spokojnej2 zjadłyśmy śniadanie – bez zaskoczeń, ale bardzo solidnie. Z rzeczy bezjajecznych są tu np. tosty, owsianka i labneh (jogurtowy serek). Jajek mnóstwo: szakszuka z kozim twarożkiem oraz jajka po turecku (z jogurtem, sokiem z cytryny i czosnkiem). W jesiennym menu były jeszcze inne jajeczne propozycje – jajka sadzone z papryką i chorizo, omlet z prosciutto i pieczarkami oraz śniadanie angielskie. Można też wybrać zestaw śniadaniowy dla 2 lub 4 osób w wersji wytrawnej lub słodkiej. Dajcie znać, czy menu zimowe równie jajeczne!
Spokojna2 to nie tylko śniadania, ale też lunche – w niedziele proponuje bardzo ciekawą opcję: Family sunday roast on sharing plate, czyli zupa, danie główne i deser na wspólnych talerzach do podzielenia się. Są też opcje dla tych, którzy dzielić się nie lubią: „małe, dobre do wina i piwa” talerzyki – mniejsze porcje dań, zup, sałat i steków.
Karta win bogata, jako się rzekło. Znajdziecie w niej nie tylko polskie butelki, bo jest i portugalskie arinto i morawski müller-thurgau i włoskie nebbiolo. Obfitość wina może zatrzymać nas tu od śniadania, przez lunch do wieczora, a wtedy warto zerknąć do karty autorskich koktajli lub zapytać, która nalewka z tych nastawianych na miejscu nada się idealnie na koniec pobytu. Gdy opuszczałyśmy Spokojną2, na barze pysznił się słój pełen nalewki ze śliwek.
Na koniec miejsce, od którego nasz pobyt w Lublinie właściwie się zaczął. Pierwszy wieczór spędziłyśmy z właścicielami 13. Willi Win. Agnieszka Jarocka, która wspiera męża i szwagra w prowadzeniu winiarskiego biznesu od trzynastu lat, zna się z Pauliną z eventów organizowanych przez Stowarzyszenie Kobiety i Wino. Agnieszka zapraszała na kobiece degustacje winiarzy, od których Willa Win importuje wino, a których gościła w Polsce. Willa Win zaczęła się od zainteresowań Cezarego, męża Agnieszki, który czytał książki o winiarstwie, degustował to, co w Polsce było dostępne; zaraził pasją brata – postanowili, że wina, których chcą skosztować, a których nie ma – sami sprowadzą. Dziś są jednym z największych w Polsce importerów winiarskich dla branży HoReCa. Ale dbają również o wąski segment klientów indywidualnych: co roku na podwórku przed swoim magazynem przy ul. Nałęczowskiej organizują festiwal Dzień Otwartej Butelki – wielkie święto wina i tańca, prowadzą też klub „Moje wino”, którego uczestnicy regularnie biorą udział w degustacjach, a także współpracują z lokalną Winnicą Pasjonata z Końskowoli, którą wspierają marketingowo. W magazynie Willi Win przy Nałęczowskiej można umówić się na degustację w większym gronie lub przyjść w godzinach otwarcia sklepu i sprawdzić, co można zdegustować. A wśród ich win są i takie, które piła królowa Elżbieta – Domaine Seguinot-Bordet Chablis, a także butelki z nowozelandzkiej winnicy Tohu, pierwszej należącej do Maorysów.